Strony

środa, 9 marca 2016

2. Początek kłopotów

Witamy!

W ten dzień, Dzień Kobiet (którego notabene my nie obchodzimy), życzymy wszystkim kobietom i kobietkom, które odwiedzają naszego bloga, zdrowia, szczęścia, pomyślności i spełnienia marzeń! Wyszło to trochę sztucznie, no ale trudno. Nigdy nie umiałem składać życzeń.

Mniejsza z tym. Oddajemy w wasze łapki rozdział drugi, pisany w dużej części na kartkach, z nadzieją, że wywrze na was jakieś (pozytywne) wrażenie.

Jak wam przypadli do gustu Silvester i Arthur? Jak sądzicie, jakie będą konsekwencje działania rodzeństwa? Cóż, czekamy na wasze opinie w komentarzach!

Emi & Will

2. Początek kłopotów




Mężczyzna, stojący u wyjścia zaułka, miał na sobie eleganckie wąskie dżinsy i białą koszulę pod czarna marynarką. Jego ubania były pogniecione, ale czyste. Silvester, jak nazwał go Christopher, spojrzał z rozbawieniem na demona znad czarnych prostokątnych oprawek okularów, które tylko dodawały mu uroku.

— Cóż, ja ci przecież nie przeszkadzałem. Tylko przechodziłem i zauważyłem starego kumpla demona — powiedział z uśmiechem. — I nic mu nie powiedziałem o tym, że ktoś chce zawrzeć kontrakt.

Christopher przejechał koniuszkiem języka po ustach. Z zaciekawieniem spojrzał na drugiego demona. Nie ukrywał, że przydałaby mu się jakaś mała przerwa od hulaszczego trybu życia. Znudziło mu się już polowanie na każdą łatwą duszę, poza tym brakowało mu tej nutki adrenaliny, kiedy miał podopiecznego. Jego zainteresowanie słowami Silvestra jeszcze się zwiększyło, kiedy dostrzegł błysk w bursztynowych oczach przyjaciela.

Natomiast Silvester nie dawał po sobie poznać, że zauważył zaintrygowanie Amarensisa. Nonszalancko oparł się o mur, zdjął okulary i przeczyścił szkła chusteczką, wydobytą z kieszeni marynarki. Podniósł je na wysokość oczu, żeby sprawdzić, czy są dostatecznie przejrzyste. Kątem oka dostrzegł niewielkie drgnięcia mięśni demona. Nie mógł dłużej zachować milczenia, bo zacząłby się śmiać z Christophera.

— Kopę lat. Więc co tam słychać u ciebie, Chris? — spytał.

Amarensis przez chwilę się wahał, ale moment później jednym susem znalazł się przy mężczyźnie. Spojrzał w oczy Silvestra, zauważając w nich ogniki rozbawienia.

— Chcę wiedzieć więcej o tej propozycji! Powiedź mi, Moonrose! — zażądał, niemal przypierając Silvestra do ceglanej ściany. Silvester Moonrose zrobił minę z serii „Ja nic nie wiem. O czym ty mówisz?” i niewinnie spytał:

— O czym mam ci powiedzieć? Spytałem, co u ciebie słychać, a ty mi z takim wyrwanym z kontekstu zdaniem wyskakujesz.

Dobrze wiedział, jak zdenerwować Christophera, przecież był jego przyjacielem. Cóż by to była za przyjaźń bez dokuczania i docinków? Christopher aż zatrząsł się ze złości.

— Silvester! Opisz mi szczegóły tego kontraktu — poprosił, tym razem grzeczniej, jednak z nutką wyrzutu.

— Nadal nie wiem, o czym mówisz.

Amarensis zacisnął pięści i odstąpił od demona. Usiadł na ławce obok pozbawionej duszy Angeliny. Kiedy bezdomny nadnaturalny łamał sobie głowę nad sposobem wyciągnięcia informacji od Silvestra, Moonrose zlitował się nad przyjacielem. Ale oczywiście nic za darmo, wszystko ma swoją cenę, nawet jedno zdanie z ust wytwornego demona.

— Zdradzę ci ten sekret, jeśli zrobisz coś dla mnie — powiedział w końcu jasnowłosy, kończąc tym kombinowanie Christophera. Błękitnooki spojrzał na niego z rosnącą nadzieją. Zrobiłby wiele dla takiej informacji.

— Co mam niby zrobić?

Silvester otworzył usta ze zdumienia. Co jak co, ale Christophera Amarensisa zaciągnąć do jakiejkolwiek pracy było epickim wyzwaniem, nawet dla niego, dlatego ten demon, sam chcący coś zrobić, był niecodziennym zjawiskiem. Kiedy już dość napatrzył się na ten niezwykły przypadek lenia, zmarszczył brwi.

— Chodzi o pewnego shinigamiego. Gdyby nie jego potrzeba snu, byłym pod obserwacją dwadzieścia cztery na dobę, siedem dni w tygodniu. Pozbądź się go. Jeśli przeżyjesz, dam ci namiary na tego człowieka.

Chris już miał spytać, dlaczego Silvester sam nie może go zlikwidować, ale zerknął na jego lewą dłoń, aktualnie okrytą skórzaną rękawiczką. Wszystko stało się jasne. Piesek Moonrose był na smyczy. Christopher zdziwił się, że ktokolwiek zdołał poskromić tak niezależnego i butnego demona.

— Jak nazywa się ten Żniwiarz? — spytał Christopher.

— Nie wiem dokładnie, ale chyba Arthur. Albo coś w ten deseń.

— Jest teraz gdzieś w pobliżu?
Silvester zamilkł na chwilę, głęboko wciągając powietrze. Kiedy nie wyczuł żadnego podejrzanego zapachu, pokręcił przecząco głową.

— Jego zapach jest tak słodki, że aż duszący. Z łatwością go poznasz — powiedział demon. — Poza tym... Aż tak ci zależy na tym człowieku? Nawet nie wiesz, jaką ma duszę.

— Nie. Tak. Może. Jeśli już się w coś angażuję, to robię to porządnie, w przeciwieństwie do ciebie — powiedział Christopher Amarensis i zniknął we mgle, zostawiając zaskoczonego Silvestra Moonrose i resztki posiłku w zaułku.


***


Nicodemus Vilnius nagle usłyszał szaleńczy śmiech, dobiegający z niedaleka. Zatrzymał się w pół kroku, to samo uczyniła Annika, która zdążyła go dogonić.

— Coś się stało, Nico? — spytała, lecz Nicodem podniósł dłoń, żeby zamilkła.

— Słyszałaś to?

— Co niby miałam usłyszeć?

Znów rozległ się śmiech człowieka opętanego jakąś złowieszczą mocą. Gdyby rodzeństwo byłoby jeszcze ludźmi, niewątpliwie uciekłoby teraz, gdzie pieprz rośnie, ale odkąd stali się Żniwiarzami, człowiecze lęki uciekły od nich daleko. Vilnius ruszył w stronę głosu, a Annika niczym cień powędrowała za nim.

Las robił się rzadszy, a niektóre z drzew w listopadowej porze już całkowicie straciły liście. Wiatr gwizdał między gałęziami, a srebrzyste światło księżyca rzucało straszne, acz piękne cienie. Ściółka szeleściła pod nogami pary shinigami, kiedy miękkimi krokami zbliżała się do ogromnego dębu, rosnącego na skraju lasu.

Rodzeństwo obeszło drzewo dookoła i na jednym z konarów zauważyło mężczyznę. Siedział okrakiem na gałęzi, w rękach trzymał gruby plik zdjęć i zanosił się diabelskim śmiechem. Obok niego, oparty o pień, znajdował się tasak na długim trzonku.

— Kim jesteś?! — spytał z dołu Nicodemus, próbując przekrzyczeć nieznajomego.

Zamilkł i zdziwił się bardzo, kiedy zauważył Annikę i Nicodema. Zeskoczył z drzewa, lądując na ugiętych nogach wśród zeschłych liści. Długie, sięgające niemal pępka srebrnobiałe włosy teraz w nieładzie okalały jego szczupłą twarz, a oczy zasłaniała przydługa grzywka. Między wąskimi ustami w szaleńczym uśmiechu pobłyskiwały dwa rzędy białych ostrych zębów. Jego długie, kościste palce zdobiły czarne szpony. Wysoki mężczyzna był ubrany w nietypowy strój, bo miał na sobie autentyczną stalową zbroję z końca siedemnastego wieku, a na stopach — białe adidasy. Sprawiał wrażenie człowieka, któremu lepiej nie wchodzić w drogę, jeśli chce się jeszcze trochę pożyć.

— Ja? Ja jestem znawcą piękna i historii, filozofem, muzykiem, uczonym, alchemikiem i dawcą śmierci. A zwą mnie Arthur Pennyfather! — powiedział donośnie i uroczyście, jakby przemawiał do tłumów z dziewiętnastego wieku, a nie do dwójki rodzeństwa w pustym lesie.

— Zrozumiałaś z tego cokolwiek? — spytał Annikę ciemnowłosy. Pokręciła głową.

— Tylko tyle, że jest shinigamim i nazywa się Arthur Pennyfather — odparła blondynka. Nie bała się nieznajomego, aczkolwiek wolałaby teraz znajdować się daleko stąd. Ten szaleniec mógł być bardzo nieprzewidywalny. Uważnie obserwowała go zza prostokątnych szkieł okularów, podobnie jak Nicodemus.

— Nie podoba mi się to — mruknął pod nosem Vilnius i mocniej chwycił rączkę swojej piły. Ręce zaczęły mu się pocić ze stresu. Żałował, że się zatrzymał i nie pobiegł dalej.

— Słuchaj, skoro jesteś bogiem śmierci, może pójdziesz z nami? — zaproponowała jak zwykle opanowana Annika. Arthur zaśmiał się radośnie i klasnął w dłonie, wypuszczając zdjęcia. Na ziemię posypały się podobizny ludzi, zwierząt i miejsc, ale zdecydowanie więcej było fotografii przystojnego, około dwudziestoletniego mężczyzny. Nie umknęło to uwadze Nicodema.

— Bardzo chętnie! A gdzie pójdziemy? Może zatrzymamy się w jakimś fast foodzie?

Entuzjazm Pennyfathera niezbyt udzielał się Vilniusom. Nie bardzo widzidziało im się towarzystwo zbzikowanego Żniwiarza, tym bardziej, że oboje byli zmęczeni.

— Ann! Musiałaś to zrobić? — syknął w jej stronę Nicodemus. Arthur, nie zdając sobie sprawy, że nie jest mile widziany przez rodzeństwo, energicznie pozbierał z ziemi fotografie i zabrał swój tasak. Z uśmiechem, zadowolony z siebie, stanął przed nimi.

— To jak, idziemy?

5 komentarzy:

  1. Bardzo fajna historia :) Pierwszy raz czytam coś, co nie jest Dramione i muszę powiedzieć, że naprawdę mi się podoba. Gigantyczny plus za wyjaśnienie o czym jest opowiadanie i za opis kto kim jest. Czekam na kolejną część :)
    Pozdrawiam i życzę dużo weny :)
    http://wbrew-wszystkim-dhl.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Ahahahahahahahhaha. Ten Arthur wygrał. Lubię takie charyzmatyczne postaci. Swoją drogą świat shinigami w xxi wieku coraz bardziej mi się podoba. Szczególnie, że przemycasz te elementy niezbyt nachalnie i to nie boli tak, jak niektóre historie, gdzie od fabuły ważniejsze jest wciskanie w łapska Sebastiana najnowssych modeli telefonów, o których marzą ałtoreczki xD.
    Jak przedstawiłaś tego nowego boga śmierci, w poerwszej chwilli pomyślałam: o, a jednak będzie kurosz, to Undertaker!
    Potem ten szaleńczy śmiech i zęby, a takżeania na punkcie demona, skojarzyły mi się z Grellem. Czyżby w jakiś dziwny sposób ci dwaj dorobili się dziecka? :P
    To specjalny zabieg?
    W ogóle w Zachowanie Silvestra widzę delikatne podobieństwo do Williama. Takiego Ronaldo-Williama, a sam Chridtopher to połączenie Sebastiana z kimś, kogo jeszcze nie odkryłam.
    Daj znać, jak bardzo się mylę :P.
    Pozdrawiam^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, dziękujemy za komplement ♥.♥ Cóż, mnie wystarczy tylko, żeby był dotykowy, bo wtedy można pobrać bloggera i nie trzeba się męczyć z przeglądarką :D
      Co do Arthura — potrzebowaliśmy takiego świrniętego Żniwiarza, żeby można się było pośmiać czasami ;) Bardzo podoba mi się wygląd Undertakera, a charakter Grella idealnie pasował do Arthura.
      Szczerze pisząc nie zauważyłam podobieństwa Silvestra do Willa. Chociaż nie powiem, William bardzo mi przypadł do gustu. Zdradzę ci, że pojawi się w tym blogu, ale tylko jeśli chodzi o nazwisko, bo zamierzam go wykreować zupełnie inaczej (coś na wzór Ronalda).
      Również pozdrawiam! Heques

      Usuń
  3. Witam,
    ciekawie, Chris jest taki chętny do pracy, chyba jednak nie będzie miał tak łatwo z Arurem...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    wspaniale, jaki Chris chętny do pracy, chyba nie będzie miał łatwo z Arturem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń