Strony

poniedziałek, 5 grudnia 2016

15. Zawsze dobrze przemyślane

Dobry!
Nie wiem, od kiedy ja takie epopeje piszę na 7 wordowskich stron. Muszę się zmieścić w 30 rozdziałach (a to już półmetek!), więc wypadałoby posty dłuższe robić, jeśli chcę się wyrobić... I tak jestem jeden rozdział w plecy, co mnie martwi, no ale nie po to piszę wprowadzenie, żeby się nad sobą użalać.
Mam nadzieję, że w końcu będę miała trochę luzu w szkole, żeby pisać, bo w zeszyciku jestem na 17 rozdziale. Jeśli stałoby się inaczej... Musielibyście dłużej czekać na posty :P
Zapraszam do kliknięcia na
Dziękuję za uwagę, życzę przyjemnego czytania i liczę na Wasze komentarze, nieważne, czy z pochwałą, czy z konstruktywną krytyką. Wszystkie czytać będzie mi bardzo miło :)
Dravelia

PS. Jest 1 grudnia, godzina 00:10, kiedy to piszę. Okazało się, że miniaturka będzie dotyczyć Anniki i Willa (5 głosów). Na drugim miejscu był Anthony z Victoire (4 głosy). Bardzo chciałam napisać coś o Horowitzu i Victoire, no ale Żniwiarzami też nie pogardzę :) D.

Dzisiejszy rozdział dedykuję Ani, Ani z Poznania, Ani, która jeszcze się nie ujawniła, ale wiem, że tam jest. Oraz Julianneth, która zasługuje na nagrodę Najlepszego Człowieka Od Reklamy. Przyznałabym Ci ją, gdyby istniała. Być może sama ją ufunduję w przyszłości.

15. Zawsze dobrze przemyślane

Pod czujnym okiem Anthony'ego Victoire zdążyła rozwiązać trzy równania, zanim do mieszkania wszli dwaj mężczyźni. Christopher i Silvester zdjęli buty i weszli do salonu. Moonrose pochwycił gniewne spojrzenie swojego pana.
— Wreszcie — warknął Horowitz do swojego służącego. — Raczysz mi wyjaśnić, co cię zayrzymało? — Zirytowany założył ręce na piersi i patrzył wyczekująco na demona, z jakimś stanowczym, bezwzględnym błyskiem w oku.
Silvester opuścił głowę, przykładając dłoń do serca. Z pokorą powiedział:
— Proszę o wybaczenie, paniczu. Chcąc zapewnić paniczowi bezpieczeństwo, zamierzałem przykładnie ukarać anioła, lecz nakazał mi panicz wrócić po Christophera, dlatego zostawiłem tę kobietę przy życiu. — Mówił spokojnie, powoli, ostrożnie dobierając słowa. Chciał kląć, mówiąc o aniołach, lecz się powstrzymał. Wśród audytorium znajdowała się kobieta. — Przyszliśmy tutaj okrężną drogą, czuwając, by żadna krzywda nie spotkała panicza ani panienki Victoire. — Wymawiając jej imię, złotooki skłonił się lekko w jej stronę.
Jej policzki lekko poróżowiały. Dziewczyna była zaskoczona uległością Moonrose'a i tym, że Horowitz pozwala mu mówić na siebie per „panicz”. Widocznie lubił mieć władzę i z tej władzy korzystał. Dziwiło ją też to, że nie boi się zostać na jakiś czas z daleka od niego. Victoire czułaby się nieswojo, niepokoiłaby się o demona.
— Raport — zażądał krótko chłopak.
— Tak jak panicz przewidział, za tę sytuację byli odpowiedzialni człowiek i anioły. Ja zająłem się anielicą zagrażającą z tyłu, natomiast Leviwziął za cel St. Morrisa. Rozdzieliliśmy się.
„Tak jak myślałem. Levi brał w tym udział. Nos mnie nie mylił”, pomyślał Christopher. Okularnik kontynuował:
—Natychmiast ruszyłem do anielicy, ale nie była to ta kobieta, która towarzyszyła Thomasowi w sobotę, jak powiedział mi Christopher. Zaczaiłem się w zaułku i tam ją unieszkodliwiłem na jakiś czas. Resztę panicz zna.
— Co się stało z Levim?
— Nie spotkałem się ju z nim później, ale zadzwonił. Powiedział, że jest lekko ranny, ponieważ razem z St. Morrisem była tamta anielica i osłaniała jego odwrót. Wspominał także o tym, że on nie chce się mieszać w nasze sprawy, robi tylko to, co rozkazał mu Seth.
— Co się stało z anielicą, którą powstrzymałeś?
— Nie wiem, paniczu. Przypuszczam, że... — Urwał nagle, przypominając sobie dawny rozkaz swojego pana.
— To wszystko, co masz do powiedzenia? — Anthony spojrzał beznamiętnie na lokaja. Demon potaknął, kiwając głową. — Dziękuję. Dobrze się spisałeś, Silvester.
— Zawsze do usług. — Moonrose ukłonił się raz jeszcze i zamilkł.
Zamyślony Anthony, opierając policzek na dłoni, zmierzył Victoire nieprzeniknionym wzrokiem. Poczuła się nieswojo, jakby chłopak widział jej myśli. Spojrzała na Christophera.
— Pytanie brzmi: co powinniśmy z nią zrobić? — Zielonooki nadal patrzył na nią, pogrążony we własnych rozmyślaniach, a Victoire poczuła się winna. Jakby sprawiała kłopoty. Najpierw Christopherowi, teraz jemu. Zapanowała cisza.
Zrobiło jej się przykro. Spuściła wzrok. Gdyby tylko tamtego dnia nie wychodziła z domu, dziś byłaby pospolitą, wesołą nastolatką, a nie właścicielką demona. Nadal czuła się winna śmierci przyjaciół, choć próbowała się z tym pogodzić.
— Na pewno nie pozwolę jej zostać samej, ale ja mam jeszcze własne problemy, więc Silvester na razie odpada. — Horowitz myślał na głos, mierzwiąc dłonią swoje jasne włosy.
Victoire drgnęła, usłyszawszy pierwsze zdanie. Przez chwilę odniosła wrażenie, że jednak jest nie tylko źródłem problemów, ale było bardzo prawdopodobne, że to wrażenie było mylne. To tylko jej wyobraźnia. Nie wierzyła, że osoba, która jeszcze wczoraj za nią nie przepadała, mogłaby powiedzieć „na pewno nie pozwolę ci zostać samej”. Niedorzeczne.
— Można by zaangażować w to Setha...
A nawet jeśli tak powiedział, to mógł być czysty przypadek. Nie wiedział, co mówi. Zresztą... „Po co ja sobie tym zaprzątam głowę? Jestem mu obojętna, z wzajemnością”, pomyślała. Potrząsnęła z lekka głową, by wygonić te myśli.
— Słuchasz mnie, Scott? — zapytał chłopak. Skinęła głową, ale chłopak domyślił się, że kłamie. Wyciągając komórkę z kieszeni, westchnął i wybrał numer.

***

Odebrał niemal natychmiast po tym, jak zabrzmiały pierwsze nuty „Die Tomorrow”. Uwielbiał zarówno tekst piosenki, jak i melodię. Poza tym w zespole grał i śpiewał jego stary znajomy z Niemiec, Chris Harms. Nawet nie spojrzał na numer.
— Słucham?
Seth rozparł się wygodnie w miękkim skórzanym fotelu. Powiódł spojrzeniem po swoim otoczeniu. Na biurku, na którym znajdował się jedynie nowoczesny, drogi laptop, nie było ani pyłka kurzu. Za jego plecami znajdowały się półki z dziesiątkami segregatorów i grubych ksiąg. Prócz tego w pomieszczeniu o pomalowanych na biało ceglanych ścianach naprzeciwko biurka z jasnego, lakierowanego drewna istawiono nowoczesny telewizor. Jedyną ozdobą w pokoju był przedstawiający czarno-białą panoramę Londynu obraz.
— Potrzebujemy twojej pomocy, Seth — odezwał się Anthony.
— Nie dzwoniłbyś z innego powodu — prychnął demon jakby obrażony.
— Wiesz, co się stało na Buckingham Palace Road?
— Owszem, Levi już mi mówił. Udało ci się doprowadzić tę dziewczynę do domu w jednym kawałku? — Seth zerknął na ekran komputera, ale nic się nie zmieniło. Pod jego nieobecność Levi miał wszystko pod kontrolą. Nie bez powowu był jego prawą ręką.
— Przyprowadziłem ją do mnie.
Zapadła chwila milczenia. Seth przestrzegał Anthony'ego, że mieszanie się w sprawy między Żniwiarzami a demonami może mieć dla niego fatalne skutki, ale blondyn wydawał się mieć to wszystko gdzieś. Do teraz pamiętał słowa szesnastolatka: „Skoro to wojna między demonem a Żniwiarzem, to dlaczego ma cierpieć człowiek?”. Tok myślenie Anthony'ego był dla niego czasem nie do pojęcia.
Westchnął.
— Mówiłem ci, że narobisz sobie problemów, Tony. Victoire nie może zostać u ciebie, bo nasz shinigami weźmie za cel ciebie.
— Proszę, Seth.
Pierwszy raz użył tego słowa względem Murraya, co go lekko zaskoczyło. Musiało mu na tym naprawdę zależeć.
— Jest pierwszą osobą, dla której tak się poświęcasz — zauważył wysłannik piekieł. Dobrze, spróbuję coś zorganizować, a ty postaraj się nie wpakować w żadne tarapaty, okej?
— Dziękuję. — W głosie nastolatka wyczuł ulgę i prawdziwą wdzięczność. Nacisnął czerwoną słuchawkę i westchnął jeszcze raz.
Anthony był ważną osobą w ziemskim życiu Setha. Przywiązał się do niego, do jego lekko cynicznego sposobu bycia. Seth uczył go i nierzadko wyciągał pomocną dłoń, kiedy młody panicz miał kłopoty, więc i teraz nie mógł mu odmówić. Mieli wiele wspólnych wspomnień, możnaby rzec, że byli „przyjaciółmi”, choć obie strony doskonale wiedziały, że ich relacja była jedynie marną imitacją prawdziwej więzi.
Zerknął na laptop. Przebiegł wzrokiem po wiadomości, którą przed chwilą wysłał mu jeden z zaufanych informatorów. Zaklął pod nosem. Zamknął komputer, wstając, porwał z oparcia swoją motocyklową kurtkę i wybiegł z pokoju w nadludzkim tempie.

***

— Dzięki, Horowitz — powiedziała Victoire nieśmiało w stronę Anthony'ego, stojąc w drzwiach jego mieszkania.
— Przyjmij wyrazy naszej wdzięczności, paniczu. — Christopher pokłonił się lekko blondynowi i uśmiechnął się do Silvestra. — Twój kamerdyner również.
— Będziecie mieli jeszcze wiele okazji, by się zrewanżować, o ile wszyscy to przeżyjemy — odparł Anthony opierając się nonszalancko o ścianę. — Miej na nich oko, Seth.
Motocyklista przewrócił oczami.
— Chris potrafi o siebie zadbać, a jeśli chodzi o Scott, możesz być pewien, że włos jej z głowy nie spadnie, dopóki Chris będzie żyć na tym świecie.
— Dokładnie tak — potaknął Christopher. „Choć nie ukrywam, że przydałoby mi się wsparcie”, dodał w myślach.
— Idźcie już. — Szesnastolatek machnął ręką na dzieczynę i dwa demony. Amarensis zamknął za sobą drzwi.
Dochodziła siódma wieczorem. Za oknem ciemność ogarniała Londyn, czaiła się w parkach i nieoświetlonych zaułkach, lecz omijała tętniące życiem ulice i stacjw metra. Zbierało się na deszcz, który Anthony tak kochał.
Usiadł na kanapie i włączył telewizor, ale nie docierało do niego to, co mówiła prezenterka na kanale informacyjnym, był zbyt zamyślony, by teraz zwracać uwagę na tak przyziemne sprawy jak aktualna sytuacja w Peru.
— Dlaczego to robisz? — spytał Silvester, siadając obok swojego pana. Spojrzał w jego twarz.
— Nie muszę ci się tłumaczyć ze swoich decyzji... — zaczął blondyn.
— Prawda, nie musisz — potaknął Moonrose.
— ...ale ci powiem. Po pierwsze, spółczuję jej, bo od razu została rzucona na głęboką wodę, nie miała nawet czasu, żeby zapoznać się z naszym światem. A po drugie... — Zawahał się. — Jesteśmy podobni. Oboje straciliśmy kogoś ważnego i przez to nasze życia się zmieniły. Ja żyję z tym już ponad dziesięć lat i wiem, że śmierć moich rodziców nie zależała ode mnie, zaakceptowałem to. Victoire czuje się winna, choć to nieprawda. Próbuje się pogodzić z „wypadkiem” swoich przyjaciół, ale jednocześnie nie chce zapominać, chce być silna i ich pomścić. Takim sposobem nigdy jej to nie da spokoju.
— Myślę, że dla niej jest to dziwne, że najpierw ją olewasz, a teraz pomagasz. — Silvester spojrzał łagodnie na podopiecznego. — Będzie ją to zastanawiać i zacznie sobie wyobrażać niestworzone rzeczy.
Anthony prychnął w odpowiedzi.
— Właśnie tego w kobietach nie lubię. Uświadomię jej, że nie robię tego z jakiegoś uczucia do niej.
— Życzę powodzenia. — Demon wstał. — Co chcesz na kolację?

***

— I jak ci się pracowało z Willem? — spytał Nicodem siostrę, która leżała już w łóżku i bazgrała coś w żółtym zeszycie. — Co piszesz?
Wzruszyła ramionami.
— Psycholog mi doradził, żebym pisała to, czego nie potrafię powiedzieć — odparła, ani na chwilę nie przestając zostawiać na kratkowanym papierze atramentowych szlaczków.
„Kiedy ona... Ach, tak, prawda, w liceum chodziła do psychologa”, pomyślał mężczyzna. Miała wtedy jakieś bliżej nieznane mu problemy. Czyżby znów zapowiadał się cięższy okres w życiu rodzeństwa?
— Jeśli coś cię gryzie, to wiedz, że zawsze możesz na mnie liczyć, Annie — powiedział z czułością. Kobieta na chwilę przerwała pisanie. Odwróciła się do brata z nikłym, lecz pełnym miłości uśmiechem na ustach.
— Wiem, Nico. Wiem. — Wróciła do swojego zajęcia, a czarnowłosy położył się na łóżku i wpatrzył się w popękany w niektórych miejscach, biały sufit.
— Dziś był bardzo dziwny dzień.
— Też tak myślę.
— Dlaczego? — zaciekawił się Vilnius.
— Ponieważ... — Annika urwała na chwilę, by ubrać myśli w słowa. — Głównie z powodu Willa. Nie jest złym shinigamim, nie o to chodzi, ale jakoś... Nie bardzo mogę mu zaufać.
Od liceum zaczęła być podejrzliwa wobec każdego mężczyzny, który stanął jej na drodze, z wyjątkiem bliźniaka. Przez pewien czas Nicodem zastanawiał się, czym ta nieufność była spowodowana, lecz po kilku miesiącach dał sobie z tym spokój i zaakceptował to małe dziwactwo Anniki.
Teraz myślał, czy Annika zauważyła, jak patrzy na nią William — z żywym zainteresowaniem, zrozumieniem, radością, jakby sam jej widok dawał mu szczęście. Jak długo go znał, nie mógł powiedzieć, by patrzył tak na jakąkolwiek inną kobietę, nieważne czy Żniwiarkę, czy nie. Jego siostra była pierwszą, która budziła w nim takie emocje. Można było zaryzykować stwierdzenie, że William jest zakochany w Annice. Być może blondynka sama zauważała jego zainteresowanie, ale niekoniecznie przyjmowała to do wiadomości.
— A tobie jak minął dzień? — Zmienila temat.
— Wiesz... Zdarzyła się pewna dziwna rzecz. Spotkałem anioła. A nawet dwa.
Długopis wypadł z dłoni Żniwiarki. Spojrzała wystraszona na brata; jej oczy błyszczały z niepokoju, zbladła.
— Tamte anioły?
Shinigami powoli pokiwał głową.
— Wszystko w porządku — ubiegł jej pytanie. — Nic mi nie jest, po prostu... Byłem zaskoczony — Gdy to powiedział, poczuł pewnego rodzaju ulgę. Opowiedział siostrze o wydarzeniach tego dnia i o tym, jak się czuł, kiedy nie był w stanie uratować Beatrice przed gniewem Arthura. Czuł, że w dużej części ponosi odpowiedzialność. Żniwiarze mieli być neutralni między demonami a aniołami. Łamali zasady już samą znajomością z istotami z Gehenny, więc za zabicie anielicy kara powinna być o wiele surowsza niż za pierwsze przewinienie.
— I ta druga, Catherine... Nie żeby mi to przeszkadzało, ale sądziłem, że będzie próbowała mnie zabić, żebym nie pomagał Chrisowi.
— Mnie ciekawi coś innego — powiedziała Annika. — Dlaczego Catherine zaprosiła cię do dołączenia do aniołów, Żniwiarza i Thomasa?
— Może on jej kazał? — rzucił Nicodem.
— To jest możliwe. Najpierw cię o to zapytała, żeby potem, w razie twojej odmowy, zabić cię.
Po podzieleniu się z siostrą dręczącymi go wątpliwościami, zrobiło mu się lżej na sercu. Odwrócił się na bok, twarzą do bliźniaczki.
Annika jeszcze przez chwilę myślała o aniołach, lecz później zaczęła się zastanawiać nad tym, jak rozpocząć rozmowę na temat, który chciała poruszyć. Brat nie mógł mieć pojęcia, o czym chciała pogadać.
Jeszcze długo wahała się coś powiedzieć. Za długo, ponieważ po dwudziestu minutach usłyszała miarowy, głęboki oddech Nicodema. Zasnął.

***

— Dokąd jedziemy?
— Możesz nas o to nie pytać, bo dla twojego własnego dobra nie zamierzamy ci mówić czegokolwiek — powiedział siedzący za kierownicą czarnego, najnowszego nodelu Audi Seth. Ze zniecierpliwieniem bębnił palcami po jej skórzanym obiciu, kiedy stali w korku na Tottenham Court Road.
— Mieszkam w Belgravii.
— Wiem o tym.
— Więc co robimy w Bloomsbury? — spytała, zła, że ani Seth, ani Christopher nie chce udzielić jej żadnych informacji.
Seth westchnął, myśląc, że z tą dziewczyną Chris nie miałby lekko, nawet bez problemów w postaci Żniwiarza i dwóch aniołów.
— Wiesz, o co teraz się wszyscy martwimy? — Zerknął na nią w lusterku. Zauważył, że dziewczyna z wahaniem pokręciła głową. — Christopher, Silvester, ja, a nawet Anthony, choć tego nie okazuje, boimy się o ciebie i twoje bezpieczeństwo. Chris ma problem, który dotyczy tylko jego. Ty jesteś niewinna, dlatego to ciebie trzeba chronić, więc bądź tak miła i nie wypytuj.
W milczeniu spojrzała za okno, na rozświetloną lampami i neonami ulicę, która powoli szykowała się do przestawienia na nocny tryb życia. Starbucks na rogu był jeszcze zatłoczony, podobnie jak Seven Eleven i pizzeria. Na niebie, z powodu jasności bijącej z żarówek i neonów, nie było widac gwiazd.
Victoire chciałaby pomóc Christopherowi. W końcu był jej demonem, jego problem był jej problemem. Jednakże Amarensis pragnął jej bezpieczeństwa i szczęścia, a mieszając się do spraw nadnaturalnych nie będzie ani bezpieczna, ani szczęśliwa. Westchnęła w duchu. Nie wiedziała, jakimi prawami rządzi się świat Żniwiarzy, demonów i aniołów, ponieważ poznała Christophera dopiero cztery dni temu i lokaj nie raczył jej o tych zasadach nawet wspomnieć, o ile jakiekolwiek zasady funkcjonowały w tym świecie. Nie był to dobry pomysł, by zadawać o to pytania teraz, choć chętnie zapełniłaby czymś tę ciszę, która panowała w samochodzie.
Ruszyli. Wieżowce po obu stronach jezdni przesuwały się powoli. Ludzie spieszyli się do domów z powidu mroku i zimna. Czas dłużył jej się okropnie. Prawie zasnęła, ale wtedy Seth zatrzymał pojazd i oznajmił, że dotarli na miejsce.
Dom, właściwie śmiało możnaby rzec — rezydencja, pod którą zaparkował, wyglądała na nowoczesną, dużą i bardzo drogą w utrzymaniu. W dużych oknach na parterze odbijał się samochód, nie można było zobaczyć tego, co znajdowało się wewnątrz.
— Gdzie jesteśmy? — spytała zmęczonym głosem, wysiadłszy z auta. Christopher stanął za nią, na pozór wyluzowany, ale wewnątrz był zdenerwowany. Gdyby teraz pojawił się tu jakiś nieproszony gość, byłoby nieciekawie.
— Mogę powiedzieć tylko tyle, że znajdujemy się w jednej z posiadłości Setha. O nic więcej nie pytaj.
Nieśmiało postąpiła kilka kroków w przód i rozejrzała się wokół, spodziewając się, że w sąsiedztwie są podobne domy. Wszystko było zamazane — widziała tylko plamy kolorowego światła i cienie. Nie była w stanie dostrzec żadnych szczegółów otoczenia domu Setha.
— Christopher, dlaczego wszystko jest takie... — Nie skończyła, bo Amarensis położył jej palec na usta. Mijając ich, Seth zachichotał z sobie tylko znanego powodu. Nachyliwszy się do niej, Christopher szepnął jej do ucha:
— Wszelkie pytania zadasz mi w środku, dobrze?
Pokiwała głową bez słowa.
— Ruchy, Scott! Ty też, Chris! — zawołał do nich drugi demon, który zdążył już otworzyć drzwi. Szybkim krokiem lokaj i jego pani podeszli do motocyklisty i weszli do rezydencji. Jeszcze zanim Seth zatrzasnął drzwi, rzuciła okiem na zewnątrz, lecz tak jak się spodziewała — nie mogła dojrzeć nawet zarysów budynków po drugiej stronie jezdni. Granica rozmucia znajdowała się tuż za płotem.
— Zostaniecie tu kilka dni. Czuj się jak u siebie, Victoire. Jak na razie nic ci tu nie grozi — powiedział Seth.
„To dziwne miejsce”, pomyślała Victoire.
— Chwila! Nie wzięłam ze sobą żadnych ubrań na zmianę... — powiedziała.
— Spokojnie. Jestem na to przygotowany. — Murray uśmiechnął się w specyficzny sposób.

1 komentarz:

  1. Witam,
    ciekawe jakie problemy dręzzą Ankę, co miał na myśli Seth jak powiedział, że jest przygotowany na takie okoliczności....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń