Dzisiaj przychodzimy z rozdziałem trzecim. Znajdziecie tu sporo akcji, ale w następnym rozdziale będzie jej jeszcze więcej. Czekajta cierpliwie :)
Jesteście ciekawi przeszłości Vilniusów? Macie już jakieś podejrzenia, jak pod koniec rozdziału stało się to, co się stało (tym razem nie zaspoilerowałem, juhu!)? Jak myślicie, co się potem stanie?
Czekamy na komentarze! Zarówno te pozytywne, jak i negatywne ;)
Życzymy miłej lektury!
Will&Emi
— Koniecznie musiałaś to powiedzieć? — spytał z wyrzutem Nicodemus Vilnius.
— Urozmaicam twoje życie, braciszku — odparła jak zawsze spokojna Annika.
— Ale dlaczego akurat w ten sposób? — jęknął shinigami. Zdenerwowany i zmęczony Żniwiarz chciał położyć się we własnym łóżku i zasnąć, ale uniemożliwiała mu to pewna blondwłosa, uparta osoba.
— Nico, jesteś na mnie zły? — spytała wprost Annika, wpatrując się w plecy brata. Nie odpowiedział od razu. Zatrzymał się przed oknem. Na Baker Street nie było żywej duszy. I nic dziwnego, bo było krótko po piątej rano. Cisza na dworze była w Londynie wprost niespotykana. Chmury na ciemnym jeszcze, listopadowym niebie zwiastowały deszcz i niepogodę.
— Owszem. Jak myślisz, na kogo spadnie obowiązek niańczenia tego zbzikowanego faceta? — spytał, nadal nie patrząc na dziewczynę. Annika uśmiechnęła się pod nosem.
— Zapewne na najlepszego Żniwiarza na całym wydziale — odparła.
— Po pierwsze, nie lubię tych pochwał. Po drugie, to ty jesteś najlepszym shinigamim. Po trzecie, bycie najlepszym ma swoje wady — powiedział Vilnius i odwrócił się do blondynki. — Ale masz rację, padnie na mnie. A tak liczyłem na spokojne życie...
— Ty i spokojne życie? Z nas dwojga to ty zawsze pakowałeś się w kłopoty — zauważyła Annika.
— Bo wszyscy uważali, że taki aniołek jak Annie to jest święty — Nicodem pokazał jej język. Usiadł na swoim łóżku i delikatnie, acz stanowczo zepchnął ją z niego, po czym sam wślizgnął się pod kołdrę i niemal natychmiast zasnął.
Annika, nadal z uśmiechem na twarzy podeszła do swojego łóżka i położyła się na boku, patrząc na brata.
Pamiętała, jak pięć lat temu bardzo jej pomógł, kiedy wpadła w depresję. Oboje mieli wtedy po dwadzieścia lat. Teraz nikt by nie uwierzył, że ta zawsze uśmiechnięta, bezpośrednia dziewczyna kiedyś miała poważne problemy. Próbowała popełnić samobójstwo, ale powstrzymał ją brat.
— Nie umrzesz sama — powiedział jej wtedy Nicodem. — Umrzemy razem.
Dwa dni później oboje skoczyli z czwartego piętra wieżowca, w którym mieszkali. Umarli razem, a teraz razem pracowali jako Mroczni Żniwiarze. I oboje byli najlepsi w swoim fachu.
Annika zasnęła, wsłuchana w ciszę poranka.
***
— Dzisiaj mamy sporo roboty. Troje ludzi, Victoire Scott, Michael Cromwell i William Peakes około dwudziestej drugiej zginą od strzałów gdzieś w tej okolicy. A później umrze dwoje starszych ludzi, Veronica Holl i Ernest Zimmermann, oraz jedno dziecko, Thomas Verne — powiedział Nicodem do Arthura, którego mało obchodziła praca shinigami.Mężczyźni stali na dachu ratusza w West Capture, skąd mieli doskonały widok na plac główny miasteczka. Kałuże na asfalcie odbijały zachmurzone niebo. Ludzie spieszyli do domów, aby zdążyć przed zmrokiem. Jeszcze pół godziny temu tutaj padało i Żniwiarze myśleli, że będą zmuszeni pracować w ulewie, ale na ich szczęście przestało padać, choć za niedługo mogło znów zacząć lać.
Arthur Pennyfather siedział w swojej absurdalnej zbroi, zupełnie ignorując Nicodema. Namiętnie pisał coś w swoim notatniku, nucąc pod nosem piosenkę AC/DC: Highway to hell, highway to hell! Vilniusa zaczynało to naprawdę denerwować, zwłaszcza że nigdy nie lubił tego zespołu. Przeklinał siebie samego, że wcześniej tego samego dnia zatrzymał się w tamtym lesie i wziął ze sobą Annikę.
Sam Nicodem, ubrany w swój zwykły strój, stał oparty o ratuszową wieżę i nieustannie patrolował miasto. Zastanawiał się, co w tej chwili robi Annika. Pewnie też obserwuje, tyle że którąś dzielnicę Londynu. Albo już osądza jakiegoś śmiertelnika.
Cierpliwie czekał, aż wybije dwudziesta druga na kościelnym zegarze, po czym z wewnętrznej kieszeni kurtki wyjął swój notes i zegarek na łańcuszku. Poprawił na nosie prostokątne okulary. Otworzywszy notes na przedostatniej zapisanej stronie, przeczytał:
Victoire Scott, lat 16, zamieszkała w apartamencie w centralnym Londynie. Zmarła 21 listopada 2013 o godzinie 22.31 na skutek wykrwawienia po postrzale z karabinu snajperskiego.
Michael Cromwell, lat 16, zamieszkały w w West Capture. Postrzelony w głowę z karabinu 21 listopada 2013 o godzinie 22.27.
William Peakes, lat 17, zamieszkały w Brighton. Zginął 21 listopada 2013 o 22.27 na skutek przerwania rdzenia przedłużonego po postrzale z karabinu.
— Mamy jeszcze około dwadzieścia minut — powiedział do Arthura, zerknąwszy na zegarek.
Z zachmurzonego nieba niespodziewanie zaczął padać deszcz. W kilka minut ulewa stała się wprost niemożliwa. Szum spadających kropel zagłuszył nawet odgłosy zbroi Arthura, który zaczął szczękać zębami. Stalowe ubrania może i były kuloodporne, ale na pewno nie nieprzemakalne.
— Chodźmy stąd. Jeśli rozpęta się burza, to całkiem możliwe, że trafi w ciebie piorun — powiedział Nicodem, zabierając swoją Kosę Śmierci.
Arthur żwawo wstał i poszedł za Vilniusem, szczękając płytami zbroi. Znalazłwszy się pod zadaszeniem ratusza, Nicodemus spojrzał na zegarek. Zostało czternaście minut do planowanej śmierci Scott, Cromwella i Peakesa. Zerknął za siebie, spodziewając się zobaczyć Pennyfathera, ale ujrzał jedynie ścianę deszczu. Drugi Żniwiarz gdzieś zniknął.
— Nienawidzę pracować, kiedy jestem mokry — mruknął do siebie Vilnius i schował zegarek do kieszeni. — Mam czternaście minut, żeby znaleźć tego idiotę.
Ruszył na ulicę i wskoczył na dach ratusza. Woda spływała po jego skórzanej kurtce, a mokre włosy przykleiły się do czoła. Rozejrzał się po mieście, szukając jakichkolwiek śladów po Arthurze, ale gęsto padający deszcz ograniczał jego pole widzenia. Niewątpliwie Pennyfather sam odszedł, bo niby komu miałby być potrzebny ten zbzikowany shinigami?
Czarnowłosy wyczuł nikły, słodki zapach, jaki wydzielał Arthur. Pobiegł w tamtym kierunku, przeskakując z dachu na dach nad ulicami, jakby na przekór grawitacji. Biegł, ile sił w nogach, w nieludzkim tempie, wymijając kominy i obluzowane dachówki, byleby zdążyć znaleźć Arthura, zanim będzie potrzebny tej trójce ludzi. Był ciekaw, w jakim celu shinigami odszedł od niego.
Nagle zatrzymał się, bo prawie wpadł na białowłosego mężczyznę w lśniącej od wody, siedemnastowiecznej zbroi płytowej, który wpatrywał się w coś w dole, na ulicy.
— Jak to miło, że jednak się znalazłeś — powiedział przemoczony Vilnius. Zerknął na zegarek, który wyciągnął z kieszeni i zaraz schował z powrotem, aby woda go nie uszkodziła. — Chodź, mamy tylko osiem minut.
Złapał Żniwiarza za rękę i, nie spodziewając się oporu, pociągnął za sobą. Ale Arthur stał w miejscu i nawet się nie poruszył, więc Nicodem z gracją wyrżnąłby o dach, gdyby nie szybki refleks. Obróciwszy się do Pennyfathera, zauważył, dlaczego się stamtąd nie ruszał.
Otóż na ulicy stał mężczyzna z fotografii Arthura. Blondyn o przenikliwych, bursztynowozłotych oczach na wpół ze strachem, na wpół z ciekawością wpatrywał się w shinigamich. Był mokry, podobnie zresztą jak Nicodem i Arthur. Pachniał cynamonem.
— Chodźmy stąd, mamy robotę — powiedział Vilnius, pociągając Pannyfathera za rękę. — Naprawdę nie mamy czasu na głupoty.
Mężczyzna na ulicy, którym był Silvester Moonrose, wzbił się w powietrze i wylądował miękko na dachu, gdzie stali Żniwiarze. Odgarnął do tyłu mokre włosy, a Arthur wgapiał się w niego jak cielę w malowane wrota.
— Naprawdę nie możesz przestać mnie śledzić? — warknął na białowłosego. Nicodem dopiero teraz poznał, że nieznajomy jest demonem.
— Jesteś taki piękny, taki idealny, jak starożytny czcigodny Apollonis, a nawet jeszcze bardziej! Twoje włosy, figura, te złote oczy niczym miniaturowe słońca! Chciałbym odlać sobie ciebie z brązu i... — Arthur zapewne jeszcze długo nawijałby o pięknie Silvestra, ale przerwał mu Vilnius. Stracił swoją zwykłą cierpliwość.
— Błagam cię, przestań, Pennyfather! Jeśli chcesz tu zostać, proszę bardzo, ja idę pracować! Uwzględnię to w raporcie!
Co powiedziawszy, pomknął w stronę, z której przybył. Po chwili wahania Moonrose ruszył za nim, a Arthur, niczym wierny piesek, pobiegł za demonem.
Zabranie go ze sobą było błędem. Mogłem odmówić Blackerowi, niech sam go szkoli!, przeklinał się w duchu Vilnius. Zostały dwie minuty do odejścia z tego świata trójki nastolatków, kiedy ociekający wodą Nicodem zatrzymał się nad Via Alexis. Nagle deszcz przestał padać, ale chmury nadal wisiały niebezpiecznie nisko.
Z Manchester Street wyszło troje ludzi. Jasnowłosa dziewczyna i dwóch brunetów. Drogi pierścionek na jej dłoni lśnił w świetle lamp ulicznych. Cała trójka była poubierna w grube, przeciwdeszczowe ciuchy, najwyraźniej nie ufali pogodzie. Jeden z chłopców coś powiedział, a dziewczyna wybuchnęła perlistym śmiechem.
Po lewej stronie Vilniusa stanął Silvester, do którego kleił się Arthur.
— Nie zostawiaj mnie z nim samego, proszę! On jest straszny! A tak w ogóle to dziękuję za ratunek. Jeszcze chwila i ten facet by na mnie skoczył — powiedział Moonrose. Sympatyczny z niego gość, pomyślał Nicodem. W dodatku też nie przepada za Pennyfatherem. — Jestem demon Silvester Moonrose.
— Shinigami Nicodemus Vilnius, miło mi — przedstawił się czarnowłosy. Większość Żniwiarzy nienawidziła demonów i vice versa, bo te żywiły się duszami, które shinigami wysyłali na tamten świat. Ale Nicodemus Vilnius wcale nie był przeciętnym Żniwiarzem, lubił łamać stereotypy. Jego najlepszy przyjaciel, Christopher Amarensis, był demonem, a sam Nicodem znał kilku przedstawicieli tej rasy.
— Czekasz na coś? — spytał zaciekawiony Silvester.
— Owszem. Na trzy strzały z karabinu snajperskiego, które zabiją tych dwóch chłopców i sprawią, że dziewczyna się wykrwawi.
— Chciałbym zawrzeć z nią pakt. Ma taką niewinną duszyczkę — powiedział blondyn, przekrzywiając głowę.
Rozległ się odgłos pierwszego strzału. Chłopak po lewej stronie Victoire, Michael, zginął pierwszy. Głowa, w którą trafił napastnik, przechyliła się na bok i opadła na ramię, a kilka sekund później cała postać przewróciła się na blondynkę. Pisnęła i uciekła spod ciała, zasłaniając usta. Z rany Michaela tryskała krew. William Peakes, drugi brunet, złapał Victoire i przycisnął ją do siebie, nie pozwalając patrzeć na zwłoki Cromwella, jednocześnie zasłonił sobą zszokowaną dziewczynę.
Rozległ się drugi strzał. William Peakes został trafiony w szyję, prosto w rdzeń przedłużony, co spowodowało utratę oddechu i natychmiastową śmierć. Victoire odepchnęła martwego chłopaka od siebie i krzyknęła ze strachu. Strzelec przygotowywał się do trzeciego strzału. Dokładnie wycelował w głowę Victoire i pociągnął za spust.
I wtedy pojawił się Christopher Amarensis.
Hej :) Dziękuję za powiadomienie o nowym rozdziale. Przepraszam, że dopiero teraz piszę, ale miałam drobne problemy z internetem.
OdpowiedzUsuńRozdział naprawdę obfity w akcję. Tyle się dzieje, że pewne momenty musiałam czytać dwa razy i analizować, bo nie wiedziałam, co się dzieje. Oczywiście to wina tego, że zanim zaczęłam czytać Twoją historię, w ogóle nie słyszałam o shinigami. Tekst jest napisany spójnie i zrozumiale. Zazdroszczę Ci tego stylu pisania.
Czekam na kolejny rozdział i życzę dużo weny :)
http://wbrew-wszystkim-dhl.blogspot.com/
Nie masz czego zazdrościć. Ty też piszesz cudownie, tylko tego nie zauważasz ;)
UsuńA co do akcji — tutaj jest dużo, a w kolejnym rozdziale będzie jeszcze więcej.
Dziękuję za Wen, przyda się. Pozdrawiam i życzę ci dużo kałkałka!
H.
Zacznę od błędów, póki pamiętam.
OdpowiedzUsuńPowritem - zamiast powrotem.
Perlidty śmiech - chyba nie ma takiego związku wyrazowego, ale głowy nie dam. No i już zapomniałam kilku, eh... Następny rozdział przeczytam na komputerze, wypisując na bieżąci, zeby niczego nie pominąć :P.
Jest jeszcze rdzeń kręgowy - specjalistką nie jestem, ale z tego, co mi wiadomo, to rdzeń kręgowy to takie coś, co jest wewnątrz kręgów i co łączy się z mózgiem. Taki jakby ogon mózgu xD. Jeśli się więc nie mylę, to określenie "prosto w rdzeń kręgosy" jest zbyt ogólne. Brzmi, jakby miało być konkretem, ale jednocześnie nie daje dokładnej informacji o tym, gdzie właściwie padł strzał. To mi się gryzie nieco. Poza tym wydaje mi się, że przerwy między kręgami i dyskami sà zbyt małe, by pocisk zr snajperki mógł trafić bezpośrednio w rdzeń, nie uderzając wcześniej w żaden krąg.
Poza tym było fajnie. Pojawiły się powiązania między shinigami i demonami, akcja się zawiązuje, tylko dalej nie do końca wien, o czym jest ta historia. Jest ciekawie, ale brakuje mi jakiegoś konkretnego nakreślenia fabuły, poza tym, że demon - przyjaciel shinigami ma zabić drugiego shinigami, ale właściwie nie wiadomo, czemu dokładnie. Przydałoby się takie mocne tąpnięcie, określenie motywu. To trzeci rozdział i mam nadzieję, że za chwilę się to pojawi. Lubię tak podglądać w miarę tylowe losy bohaterów i zawsze mi smutno w filmach, gdy dochodzi do tego plottwistu, ale tu zaczynam za nim tęsknić :P.
I znów w słowach Arthura wyczułam Grella :P.
Chyba wszystko, co chciałam powiedzieć. Do zobaczenia w następnym rozdziale^^.
Arigatou goizamasu za wypisanie błędów. Za chwilę się za to zabiorę. Rzeczywiście, z tym rdzeniem kręgowym to błąd. Chodziło mi o ośrodek oddychania, ale już zapomniałam, jak to się nazywa. Chyba kręgi szyjne, ale nie jestem pewna.
UsuńPowiem ci, że to zlecenie Silvestra nie jest jakoś szczególnie istotne dla całego opowiadania ;) Myślę, że gdzieś w szóstym, siódmym rozdziale powinno być coś o Silvestrze i Arthurze, wyjaśnienie postępowania demona i shinigamiego. Co do właściwej fabuły, zaczyna się znacznie później, ale nie będę ci spoilerować :P
Jeszcze raz arigatou!
H.
Witam,
OdpowiedzUsuńrozdział świetny, dużo akcji jest tutaj, no i jeszcze Christopher się pojawi...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, dużo akcji, no i jeszcze Christopher się pojawi...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga