Rozdział dedykowany Nami., Yui Ayu i Mrs. Malfoy.
Witamy po dłuższej nieobecności. Nie było Internetu, nie było jak rozdziału wrzucić, więc przepraszamy. Ale już jesteśmy ;)
W tym rozdziale po raz pierwszy pojawi się nie bezpośrednio William T. Spears, ale nie ma on (prawie) nic wspólnego z tym poważnym facetem z mangi i anime. Dzielą ze sobą tylko nazwisko ;) W ogóle coś mało tutaj shinigamich, ale nadrobimy w kolejnych.
I tak się zastanawiamy... Czemu naleśnik nazywa się naleśnik? Kojarzy mi się z leśniczym, a leśniczy z opowieści mojej cioci nie jest dobry. Więc dlaczego naleśnik?! I czy da się upić cukierkami z alkoholem? Jak myślicie?
Ach! Można też pobrać wersję PDF rozdziałów w zakładce „Rozdziały w PDF”, ale ostrzegamy, że mogą być one niepoprawione (wskazane w komentarzach błędy poprawiamy w Bloggerze, ale z czystego lenistwa nie poprawiamy błędów w pedeefach). Myślę, że to dobry sposób na przeczytanie rozdziałów, gdy nie ma się dostępu do Internetu :)
Pozdrawiamy!
William i Heques, wcześniej Emelia.
W tym rozdziale po raz pierwszy pojawi się nie bezpośrednio William T. Spears, ale nie ma on (prawie) nic wspólnego z tym poważnym facetem z mangi i anime. Dzielą ze sobą tylko nazwisko ;) W ogóle coś mało tutaj shinigamich, ale nadrobimy w kolejnych.
I tak się zastanawiamy... Czemu naleśnik nazywa się naleśnik? Kojarzy mi się z leśniczym, a leśniczy z opowieści mojej cioci nie jest dobry. Więc dlaczego naleśnik?! I czy da się upić cukierkami z alkoholem? Jak myślicie?
Ach! Można też pobrać wersję PDF rozdziałów w zakładce „Rozdziały w PDF”, ale ostrzegamy, że mogą być one niepoprawione (wskazane w komentarzach błędy poprawiamy w Bloggerze, ale z czystego lenistwa nie poprawiamy błędów w pedeefach). Myślę, że to dobry sposób na przeczytanie rozdziałów, gdy nie ma się dostępu do Internetu :)
Pozdrawiamy!
William i Heques, wcześniej Emelia.
5. Praca demona
Przemierzając ulice West Capture, pewien demon zastanawiał się nad swoim losem. Kiedy ostatni raz komuś służył, był koniec dziewiętnastego wieku. Od temtego czasu na świecie zaszło wiele zmian. W dzisiejszych czasach ludzie przywiązywali dużą wagę do samodzielności, w przeciwieństwie do tamtych czasów, kiedy klasy posiadające otaczały się pokorną służbą, która robiła wszystko. Miał wtedy pecha trafić do niejakiego hrabiego Williama Wordswortha. Wprawdzie nie pożył długo, ale i tak zdążył skutecznie obrzydzić Amarensisowi bycie sługą na następne sto lat.
Teraz czasy się zmieniły. Samodzielność i egoizm przejęły władzę nad nową, nowoczesną Europą, co demonom nie było na rękę — wprawdzie obowiązków było mniej, ale śmierć pojawiała się znacznie częściej. Wypadki samochodowe, katastrofy lotnicze, nieszczęścia przy pracy — wszystko to sprawiło, że na świecie zostało znacznie mniej czystych dusz godnych paszczy piekielnego sługi. A tu proszę, Christopher trafił na prawdziwą perłę — dusza czysta i przejrzysta jak tafla jeziora latem, delikatna niczym róża, słodka jak czekolada.
Na Barrymore Street trafił bez problemu. Dziewczyna w jego ramionach zasnęła. Patrząc na nazwiska na skrzynkach na listy, w końcu dotarł do domu z numerem 16, z nazwiskiem Helen i Petera Lane'ów. Przeszedłwszy chodnikiem przez trawnik, stanął przed solidnymi drewnianymi drzwiami. Nacisnął klamkę, a ta ustąpiła bez oporu.
Cóż za nieodpowiedzialność, pomyślał Christopher. W mieszkaniu było ciemno, najwyraźniej Lane'owie już spali. Tym bardziej głupie, stwierdził w myślach. Domyślił się, że pokój blondynki będzie gdzieś na piętrze, tam więc skierował swoje kroki. Minął sypialnię właścicieli domu, łazienkę i graciarnię, aby wejść do niewielkiego, acz przestronnego pomieszczenia.
Christopher nie przyglądał się wnętrzu. Położył Victoire na łóżku, a sam zniknął w łazience. Wrócił z mokrym ręcznikiem. Usiadł obok swojej nowej pani i delikatnie odsunął włosy z twarzy na poduszkę. Ubrudzony kroplami krwi pentagram lśnił w świetle księżyca na jej skórze.
Demon szybko i sprawnie zmył z niej zaschłą już szkarłatną posokę, następnie wyciągnął z szafy piżamę z Myszką Miki i przebrał Victoire, nawet nie zwracając uwagi na intymne części ciała. Napatrzy się na nią przez następne dziewięćdziesiąt lat.
Okrył ją kołdrą i usiadł na czarnym obrotowym krześle. Podparł podbródek na dłoni i tak spędził resztę nocy, pogrążony w rozmyślaniach.
Victoire spała nadzwyczaj spokojnie jak na kogoś, kto właśnie był świadkiem dwóch śmierci, ale krótko. Obudziła się nad ranem, kiedy za gęstymi chmurami dopiero szarzało. Za oknem zaczął padać śnieg, małymi płatkami zaścielając parapet.
Leżała spokojnie. Gdyby Christopher jej nie obserwował, na pewno nie wiedziałby, że już nie śpi. Patrzyła na Amarensisa beznamiętnie. Wstał i podszedł do jej łóżka, ukucnął przy niej.
Nagle twarz dziewczyny wykrzywił grymas gniewu. Z oczu pociekły łzy wypełnione bezsilnością, złością, żalem, poczuciem winy. Wyskoczyła z łóżka i stanęła przed zdezorientowanym demonem. Podniosła rękę i uderzyła go w policzek, zostawiając na nim czerwony ślad.
Zszokowany mężczyzna szybko się opanował.
— Zawsze bijesz ludzi na dzień dobry? — spytał ironicznie, ale ona zignorowała tę uwagę.
— Mogłeś ich uratować! — zarzuciła mu. — Michael mógłby jescze być na tym świecie! Will też! — Zamilkła na chwilę. — Dlaczego uratowałeś tylko mnie?
Dlaczego? Odwrócił wzrok i westchnął.
— Wolisz usłyszeć wersję bardziej czy mniej brutalną?
— Chcę usłyszeć prawdę — powiedziała i spojrzała na niego wyczekująco. Jeszcze raz westchnął.
— Nie chciałem cię ratować. — Powiedzenie tego zdanie było nieuniknione, wcześniej czy później Victoire sama by to odkryła. — To, że na siebie wpadliśmy, to czysty przypadek.
Christopher oczywiście miał swoje zdanie na ten temat, ale jeszcze nie był pewien swojej wersji. Wolał nie ryzykować, mówiąc blondynce więcej, niż powinna wiedzieć na początek.
— Co się tam właściwie wydarzyło? I kim ty jesteś? — Teraz to Scott była zagubiona. — Pamiętam tylko to, że zabili Michaela i Willa, a potem pojawiłeś się ty i... I nic więcej nie pamiętam.
Victoire uspokoiła się, usiadła na łóżku, a Christopher stanął przed nią, kładąc dłoń na sercu. Jego oczy na chwilę rozbłysły różowym ogniem.
— Jestem twoim uniżonym demonicznym sługą. Nazywają mnie Christopher Amarensis. Oddałaś mi swoją duszę...
— Duszę?
— Owszem, duszę, oddałaś mi ją w zamian za swoje szczęście. Ochroniłem cię przed śmiercią. — Nicodem pewnie się o to złości, pomyślał Amarensis. Cóż, ma facet pecha. — Będę cię chronił za wszelką cenę, dopóki nasz kontrakt nie będzie zrealizowany. Naprawdę wszystkiego zapomniałaś?
— Mam w mózgu wielkie białe plamy.
Poruszyła się niespokojnie. Mężczyzna zmarszczył brwi i dyskretnie rozejrzał się po pokoju. Różowofioletowe ściany, duże łóżko, szafa, krzesło, biurko i dwa regały w kącie. Na biurku leżała książka, opatrzona nazwiskiem Victoire Scott. Dziewczyna spojrzała na oprawione w ramkę zdjęcie jej i Michaela, wiszące obok drzwi. Słone krople znów ozdobiły jej policzki.
— Dzisiaj wrócę do Londynu. Nie chcę już tu być. West Capture za bardzo przypomina mi o Michaelu. — Urwała. — Wiesz, Michael Cromwell był moim pierwszym chłopakiem. Kiedy ze sobą zerwaliśmy, zostaliśmy przyjaciółmi. Od tamtej pory... — Znów przerwała. Pogrążyła się we wspomnieniach.
— Jeśli nie chcesz, nie musisz o tym mówić. Mogę po prostu wejść do twojego umysłu i zobaczyć twoje wspomnienia — powiedział delikatnie czarnowłosy. — Jeśli pozwolisz...?
— Czy to jest bezpieczne?
— Całkowicie. Nic ci nie grozi.
— Rób, co chcesz — powiedziała i położyła się na łóżku. Christopher polecił jej usiąść, a kiedy to uczyniła, ujął jej podbródek tak, żeby nie mogła odwrócić wzroku.
— Victoire Scott. Naiwność to nie jest dobra cecha. Gdyby to, co powiedziałem, było kłamstwem, na pewno już byś nie żyła. Powinnaś być nieufna w stosunku do obcych, a jest zupełnie odwrotnie. W dzisiejszych czasach nieufność to cnota, więcej jest oszustów, morderców i gwałcicieli niż uczciwych ludzi. — Mówił spokojnie, bez gniewu i złości, jak przyjaciel chcący jedynie jej dobra. — Uważaj na siebie.
— Dobrze — mruknęła cicho pod nosem.
— Więc jak, mogę wejść?
***
— Wcale nie przesadzasz — powiedziała Annika, kiedy Nicodem zwierzył jej się ze swoich myśli. — To bardzo możliwe. Sprawdzimy to jutro, ewentualnie pojutrze.
— Dziękuję, Ann — uśmiechnął się i dodał: — Dobranoc.
Po opowiedzeniu wszystkiego siostrze Nicodem poczuł się lepiej. Położył się do łóżka, ułożył wygodnie i zasnął po krótkiej chwili. Annika jeszcze przez chwilę stała przed oknem, obserwując, jak Baker Street jest ozdabiane śnieżnobiałym puchem, ale po kilku minutach również położyła się do łóżka.
Po opowiedzeniu wszystkiego siostrze Nicodem poczuł się lepiej. Położył się do łóżka, ułożył wygodnie i zasnął po krótkiej chwili. Annika jeszcze przez chwilę stała przed oknem, obserwując, jak Baker Street jest ozdabiane śnieżnobiałym puchem, ale po kilku minutach również położyła się do łóżka.
Nie potrafiła zasnąć. Czuła, że stanie się coś nieprzyjemnego, ale nie miała pojęcia, co. Może zaczynam fiksować ze zmęczenia, pomyślała. Ostatniego dnia też niewiele spała. Przewróciła się na drugi bok.
Nie myliła się – zła wiadomość przyszła o siódmej rano. Żniwiarka nie spała. SMS nadał niejaki shinigami William T. Spears. Brzmiał on: „Jeśli wasza matka ma na imię Magdalen Vilnius, radzę pospieszyć się z odwiedzinami, jeśli chcecie ją zobaczyć żywą. 23 listopada 2013, 12:22, Londyn. Will”.
Po przeczytaniu tej wiadomości na ekranie starego już smartfona Annika zerwała się z łóżka. Obudziła Nicodema z głębokiego snu, potykając się o plecak.
— Annie! Coś się stało?! — spytał zaniepokojony shinigami, zauważając zdenerwowanie i szok na jej twarzy. Pokiwała głową i pokazała bratu wiadomość Spearsa.
Nicodemem miotały sprzeczne emocje — z jednej strony był zadowolony, że dusza matki pójdzie dalej, że skończy się jej nieszczęśliwe życie na ziemi; z drugiej strony był zszkowany, smutny, zły. Kochał matkę całym sercem, nie mógł ot tak pogodzić się z jej śmiercią. Do tej góry uczuć dochodziło jeszcze poczucie winy, że nie powiedział jej, co się z nimi stało. Wiedział, że bardzo cierpiała po ich samobójstwie, ale zgodnie z zasadami shinigami nie mógł jej odwiedzić, w każdym razie nie tuż po śmierci i pod tym samym nazwiskiem.
— W takim razie chyba po raz pierwszy świadomie złamiemy zasady, prawda? — spytał, spoglądając porozumiewawczo na Annikę. Skinęła głową,
***
O godzinie ósmej do drzwi pokoju Victoire zapukała Helen Lane.
— Victoire, wstawaj, śniadanie na stole! — zawołała i odeszła na dół. Dziewczyna zasnęła ponownie dwie godziny temu, kiedy Christopher skończył przeglądać jej umysł. Demon obudził swoją panią. Spojrzała na niego niezbyt przytomnie.
— Pani Lane mówi, że śniadanie gotowe — poinformował ją, wyciągając z szafy ubrania. Niebieska koszulka, błękitne dżinsy i ciepła szara bluza od dresu — to wylądowało na łóżku obok panny Scott.
Dziewczyna wstała i spojrzała na siebie. Nie przypominała sobie, żeby wczoraj po powrocie do domu lub dzisiaj rano przebierała się w piżamę. Spojrzała pytająco na Amarensisa. Zrozumiał ją bez słów.
— Przebrałem panienkę wczoraj, kiedy wróciliśmy do domu. Uznałem, że nie należy panienki kłaść do łóżka w takim stanie, jak była — uśmiechnął się. Victoire zarumieniła się z zawstydzenia i gniewu, założyła ręce na piersi i oznajmiła:
— Po to mi Bozia ręce dała, żebym mogła się sama ubierać. Następnym razem po prostu mnie obudź. — Sięgnęła po ubrania. — Odwróć się. I nie podglądaj.
— Tak jest, panienko. — Posłusznie odwrócił się do ściany, zakrywając oczy rękami. Nie mógł powstrzymać cwaniackiego uśmiechu na widok zażenowanej dziewczyny. Nie spodziewał się tego, niemniej ucieszył się. Jego leniwa natura znów dała o sobie znać — nie będzie musiał poświęcać czasu na ubieranie tej młodej kobiety.
— I przestań z tą panienką! Masz mówić mi po imieniu, to nie jest dziewiętnasty wiek! — Jej irytacja jeszcze bardziej rozbawiła demonicznego sługę.
Kilka minut później ubrana i uczesana Victoire zeszła do kuchni na śniadanie. Pozwoliła mu zapleść jej jasne włosy w niedbały warkocz. Denerwowała się, bo nie wiedziała ani jak zareagują ciotka z wujem na widok demona, ani co zamierza powiedzieć Christopher, który szedł tuż za nią. Kiedy go o to zapytała, odpowiedział tylko: „Jestem demonem, mam swoje sposoby”.
— Dzień dobry, wujku, dzień dobry, ciociu — powiedziała, siadając przy stole. Nadeszła chwila prawdy.
Peter Lane nawet nie podniósł wzroku znad gazety, kiedy odpowiadał na powitanie siostrzenicy swojej żony. Za to Helen, gdy tylko spojrzała znad patelni na mężczyznę znajdującego się za Victoire, uśmiechnęła się szeroko.
— Dzień dobry, kochani. Siadaj, Vic, zaraz dam ci naleśniki.
Ułamek sekundy przedtem można było w jej oczach dostrzec strach, ale różowy ognik, który zapłonął w tęczówkach, sprawił, że momentalnie się uspokoiła. Ten sam płomyczek można było zauważyć w oczach Petera Lane'a.
Helen przełożyła naleśniki na talerz i z uśmiechem na dobrotliwej twarzy podała je Victoire. Dziewczyna podziękowała i zaczęła jeść, ukradkiem przyglądając się cioci. Była ciekawa, jak Christopher sprawił, że wujostwo zachowywało się jak gdyby nigdy nic, chociaż mają pod dachem zupełnie obcego nie-człwieka. Helen w skupieniu przewróciła naleśniki na patelni na drugą stronę. Gęste ciemnoblond włosy, przeplatane gdzieniegdzie siwymi pasmami, spięła w niedbały kok. Miała na sobie żółty fartuch, a pod nim koszulkę w kolorowe pasy i dresowe spodnie. Jej brązowe oczy pochwyciły spojrzenie siostrzenicy i kobieta uśmiechnęła się szerzej, a nieliczne zmarszczki wokół oczu i ust pogłębiły się.
Amarensis stał za krzesłem Victoire niczym wierny pies, był z siebie zadowolony. Jak dobrze, że ma coś, czego nie mają zwykli śmiertelnicy, a nawet demony. Zdolność manipulowania ludźmi nieraz przydała się w jego długim życiu, podobnie jak umiejętne kłamanie. Ci nieszczęnicy byli zdolni uwierzyć w każdą jego bajeczkę, nawet nie musiał uciekać się do manipulacji. Ta tendencja nieraz mu pomogła.
— Nie jesz, Chris? — zdziwiła się Victoire.
— Nie potrzebuję ludzkiego jedzenia, pa... Victoire. Wystarczy mi... Yhm... Zapłata — odpowiedział. Lane'owie nie zwrócili na niego najmniejszej uwagi, jakby był powietrzem, więc mógł spokojnie powiedzieć to, co miał na myśli, jednak powstrzymał się z niewiadomego powodu.
— Jak chcesz — wzruszyła ramionami i zwróciła się do Helen: — Ciociu, miałam wyjechać do domu dopiero w niedzelę, ale wolałabym wrócić dzisiaj.
— Z jakiego powodu, jeśli mogę wiedzieć? — zaciekawiła się kobieta, siadając do stołu.
— Pokłóciłam się z Michaelem i stęskniłam się za Jessiką — skłamała bez zająknięcia, chociaż do oczu cisnęły jej się łzy. Powstrzymała drżenie głosu na wspomnienie jego martwego ciała. — Wyjadę dzisiaj przed południem.
Ciotka skinęła głową na znak zgody i wróciła do smażenia naleśników.
Po śniadaniu Victoire udała się do swojego pokoju. Położyła się na łóżku na wznak.
— Spakuj moje rzeczy. Walizka jest w szafie. Bieliznę zostaw, sama ją włożę do torby. — Powiedziawszy te dwa zdania, zapatrzyła się w zdjęcie jej i Michaela.
— Oczywiście — odparł demon i zabrał się za zbieranie ubrań swojej pani. Był ciekaw, o czym myśli. Był pewien, że chociaż już nie płacze, dalej ma wyrzuty sumienia i obwinia go za śmierć Peakesa i Cromwella. Dla niego nie było to nic niezwykłego, widział śmierć tysiące razy, nieraz patrzył jej w oczy. W duchu się z niej śmiał. Nawet jeśli demon umrze, na przykład w wyniku starcia ze Żniwiarzem, to odrodzi się w piekle, identyczny jak poprzednio. Zło jest odwieczne, a demon, jak jego reprezentant, także musi być nie do pokonania.
Jednak nie rozumiał jej postępowania. Jej żal, łzy i poczucie winy nie zwrócą życia tym dwóm chłopcom, nie ważne jak byłaby zdeterminowana. Powinna to zrozumieć i przestać zachowywać się jak dzieciak. Już miał się odezwać, ale zrezygnował w ostatniej chwili.
— Skończyłeś? — spytała Victoire, kiedy spakował do walizki ostatnią koszulkę. Potaknął, na co dziewczyna wstała z łóżka, zabrała swją bieliznę i wcisnęła ją do torby. Z trudem zamknęła walizkę. Wyciągnęła z kieszeni jeden z najnowszych modeli Samsunga i wysłała do kogoś SMS-a. Nie czekała na odpowiedź. Ledwie podniosła ciężką walizkę, musiała się zatrzymać. Była zdecydowanie za ciężka dla szczuplutkiej dziewczyny. Nie doniosłaby jej nawet na korytarz.
Do akcji wkroczył Christopher. Przejął od niej walizkę, delikatnie muskając jej dłoń palcami i zaniósł do przedpokoju. W międzyczasie Scott zdążyła pójść do salonu, by pożegnać się z ciotką i wujem. Amarensis nie lubił patrzeć na czułe pożegnania, więc został na korytarzu. Chwilę później dołączyły do niego dwie kobiety i Peter Lane.
— Do widzenia państwu — pożegnał się krótko i beznamiętnie, jakby mówił tylko zwyczajową formułkę. Wyszedł na zewnątrz z bagażem. Taksówka już czekała przed domem. Włożył walizkę do bagażnika i wrócił do swojej pani. Jeszcze raz wyściskała Lane'ów i weszła do pojazdu przez przytrzymane przez Christophera drzwi. Demon zajął miejsce obok Victoire i zatrzasnął drzwi.
— Dokąd? — spytał kierowca burkliwym głosem.
— King's Road 12 w Londynie — odpowiedziała natychmiast Victoire. Mężczyzna mruknął coś pod nosem i ruszyli.
Hejka ^.^
OdpowiedzUsuńNa początek kilka literówek:
,,chciaż mają pod dachem", ,,Jej brązowe czy", ,,niezbyt lubił wciakać kity", ,,Ciociu, chciałabym miałam", widział śmierç tysiące razy"
No, a przechodząc do rozdziału: cud, miód, maliny :3 Czyżby demonowi zmiękło serduszko?
Ślę weny i pozdrawiam ;3
Arigatou za komentarz i za wypisanie literówek, za chwilę poprawię :) Co do Christophera — oj, dowiesz się, dowiesz w następnych rozdziałach! *zaciera ręce, diabelsko się śmiejąc*
UsuńKłaniamy się i dziękujemy za wen! <3
Zbieram się już trzeci dzień, bo jak dedykacja, to wypada, ale jakoś kiepsko się czuję i sie nie zebrałam. Dlatego błędy wytknę kkedy indziej :P.
OdpowiedzUsuńMówiąc, że pojawi się Will, oczekiwałam czegoś więcej niż podpisu pod smsem xD. No ale nic, jakoś przeżyję. Grunt, że bliźniaki (które są ode mnie starsze zaledwie o rok TT_TT) złamią zasady. Będzie ciekawie xD.
No, a kontrahentka jest raczej typowa. Nie ma w niej na razie niczego jakoś szczególnie wyróżniającego się na tle zwyczajowych kontrahentek demonów, sle nie skreślam jej, może się jeszcze rozkręci :P.
Dzięki za dedyk i do zobaczenia lod kolejnym rozdziałem :P.
W następnym rozdziale pojawi się już bezpośrednio, także czekaj cierpliwie. Może się doczekasz ;)
UsuńHeques
Właściwie to jest już napisany, tyle że w zeszycie, ponieważ nie mam jakoś okazji przysiąść do tableta i przepisać go na Bloggera.
UsuńSzacun, że Ci się chce na tablet przepisywać. Pamiętam, jak ponad rok temu pisałam rozdziały na zajęciach i potem na kompa mi się nie chciało przepisywać, a co dopiero na coś doktykowego xD
UsuńHehe. Jakbym tego nie przepisywała, to blog by nie istniał :P Prawdę mówiąc, mam do wyboru jedynie dwatablety. Ciężko byłoby pisać na czymś, czego nie mam :)
UsuńA. Czy ja się już wygadałam, że to bliźnięta? To miała być niespodzianka *załamana*
UsuńDziękuję za dedykację :) Przepraszam, że tak długo mnie nie było, ale również miałam problem z internetem. Mówiąc szczerze, to przez własne roztargnienie. Zapomniałam opłacić internet i to dawno, więc zdecydowali się odciąć, żeby mi przypomnieć xD
OdpowiedzUsuńDosyć o moim gapiostwie, zajmijmy się rozdziałem, który wyszedł naprawdę genialnie. Podoba mi się to, że akcja nabiera tempa. Nikodem łamiący zasady- to będzie ciekawe. Intryguje mnie relacja Christopher- Victoire. Wydaje mi się, że masz co do ich postaci większe plany, nie mylę się? Jako niepoprawna romantyczka, już teraz wyobrażam sobie ich wielką miłość :D
Co do naleśników, nigdy nie zastanawiałam się nad pochodzeniem nazwy. Jednak zainspirowałaś mnie i postanowiłam to sprawdzić. Pozwolę sobie tutaj wkleić tekst o nazwie również dla Ciebie: 1) źródłem słowa jest wyrażenie przyimkowe – *na lěsě (tzn. ‘na kracie’; lasa – plecionka z prętów, drewniana krata; rodzaj rusztu do suszenia owoców’) – i stąd forma prasłowiańska miałaby postać *nalěsьnikъ; 2) źródłem słowa jest wyrażenie przyimkowe - *na listě (tzn. ‘na liściu’, czyli byłoby to ciasto pieczone na dużym liściu kapusty; por. czeskie nálesnik – tzn. ‘chleb pieczony na liściu’; ros. dial. nalistnik – ‘placek upieczony na liściach kapusty, ciemierzycy lub na blasze’) – i stąd forma prasłowiańska *nalistьnikъ.
Jeśli chodzi o cukierki, to nie słyszałam, żeby komuś się przytrafiło nimi upić. Ale jakby zjeść ich ogromną ilość, to w sumie, czemu nie?
Dużo weny i do następnego rozdziału :)
http://wbrew-wszystkim-dhl.blogspot.com/
Witam,
OdpowiedzUsuńoch czyżby trochę, zmiękło mu serduszko? Dość spokojnie przyjął tą informację...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia