Dobry!
Wakacje, wakacje, już się kończą, a ja w tym czasie opublikowałam zaledwie dwa rozdziały, tralalala! Wstyd to tak. Powinnam dodawać rozdziały dwa razy dziennie, bo wakacje. Ale nie. Wolę się wylegiwać do dwunastej, opuchać się słodyczami, rysować i pisać nowe rozdziały w zeszycie (z 30 planowanych już 22 są napisane T.T), zamiast opublikować te stare... Boże, co ze mnie za leń. Przepraszam, ale nie obiecuję, że się zmienię przez najbliższy miesiąc. Dlaczego? No bo tak. I bo nie mam telefonu, na którym działa pisanie głosowe Google. Powinnam dostać nowy za miesiąc, więc musicie jeszcze przeżyć miesiąc bez regularnych postów. Swoją drogą, zauważyliście, że posty pojawiają się zazwyczaj w poniedziałki?
Rozdział jest baaaardzo długi jak na mnie (7 stron w Wordzie... Jak to tak wyszło?), ale być może będą dłuższe (tak myślę, że od 16 i dalej). I dziękuję wszystkim, którzy oddali głosy w sondzie! Jesteście kochani! Przypominam, że głosy można oddawać codziennie! Obserwowanie też nie gryzie, a może bardzo się przydać :)
I jeszcze jedno — żeby umilić wam początek września (lub koniec sierpnia, jak kto woli), pojawi się coś specjalnego, już w następny poniedziałek! A co to będzie, to tajemnica...
Trzymajcie się cieplutko!
Heques
Rozdział dla Damiana (czytasz moje wypociny? Jak tak, to odezwij się!) i Nami (Gomenasaiżeniejestemnabieżącoztwoimblogiemobiecujężenadrobięwszystkonalekcjachfizykialedopierojakjużbędęmiałajakiśwspółczesnytelefon!Proszęniepatrznamnietakjaterazmówięprawdęnaprawdępszepszaszam!)
10. Strach przed jutrem
Śnieg padał już od rana. Temperatura na zewnątrz sprawiała, że nie zamieniał się od razu w nieprzyjemną, błotnistą szarą papkę, lecz zaścielał cienką warstwą chodniki, podjazdy i trawniki. Zimny wiatr smagał policzki nielicznych przechodniów, którzy mimo niepogody nie zrezygnowali z wyjścia na dwór. Słońce nie miało szans przebić się choć na chwilę przez gęste, ciężkie chmury. Aż trudno było pomyśleć, że kilka dni temu było dość ciepło jak na listopad.
Christopher przyglądał się, jak Victoire delikatnie szarpała struny gitary. Z gracją i wdziękiem płynnie wygrywała bardziej i mniej znane melodie. Zamknęła oczy, wyglądała na spokojną i zrelaksowaną. Gdy tworzyła muzykę, zapominała o całym świecie, tak mu się wydawało.
Rozłożył się wygodniej na brzuchu na kanapie w jej pokoju, nadal nie spuszczając jej z oka. Rozluźnił mięśnie i odetchnął głęboko. Dziewczyna nadzwyczaj szybko przyzwyczaiła się do jego obecności, zważywszy na to, że poznali się zaledwie trzy dni temu. Spodziewał się raczej, że przez jeszcze co najmniej kilka dni, jeśli nie tygodni, będzie się czuła nieswojo w jego nieustannym towarzystwie, nie będzie pozwalała mu się dotykać i będzie wobec niego nieufna, ale nie miała nic przeciwko, kiedy dwa razy dziennie czesał jej jasne włosy. Czy to naiwność i ufność, czy naprawdę czuła się już swobodnie przy demonie? Mimo że nie podobało jej się, że ma chwilę dla siebie jedynie w łazience, nie narzekała. Chyba zdawała sobie sprawę, że robi to dla jej bezpieczeństwa. I wcale nie przepadała za tym.
Zanim się pojawiła Victoire, prowadził spokojne, nieograniczone nikim i niczym życie, w którym mógł robić, co mu się podobało, z kim mu się podobało i z wygodnego powodu. Mógł całymi nocami balować w klubach nocnych, zaspokajać potrzeby kilku samotnych kobiet i spać, ile wlezie. Zawsze wykręcał się od kłopotów dzięki swojej zdolności przekonującego kłamania, pieniądze brał z okradania sklepów i domów, bawił się z ludźmi, nie tylko w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Bardzo ułatwiał mu to fakt, że ludzie szybko się do niego przywiązywali i bezgranicznie mu ufali.
Ich naiwność nie miała granic. Tej ludzkiej cechy nienawidził najbardziej. Dawali mu się omotać wokół palca i nawet tego nie zauważali. Łatwo było przewidzieć ich zachowanie, jakby byli otwartymi księgami, które każdy może przeczytać.
Victoire pod tym względem nie była wyjątkiem. Przewidywalna jak każdy inny człowiek, łatwa do oszukania, zbyt ufna. Przy jej jakości duszy była to dla niej prawdziwa tragedia. Miała szczęście, iż trafiła akurat na sytego Christophera. Inny demon być może nie powstrzymałby się i Victoire w tym momencie leżałaby dwa metry pod ziemią, opłakiwana przez bliskich.
Victoire nagle przestała grać i odłożyła gitarę na łóżko. Zsunęła się z materaca i podeszła do podwładnego, który ani na chwilę nie spuścił z niej wzoku. Usiadła obok i wzięła głęboki wdech.
— Christopher? Naprawdę mógłbyś dla mnie umrzeć?
Na jego usta wpłynął pewny siebie półuśmiech, a w oczach pojawiły się iskierki rozbawienia.
— Czy mam ci to udowodnić i popełnić samobójstwo?
— Nie! — zaprostestowała gwałtownie. Półuśmiech stał się jakby radośniejszy. — Tylko pytam.
— Zawarliśmy kontrakt. — Spoważniał. — Zobowiązałem się ciebie chronić, nawet za cenę życia. — Spojrzał na swoją lewą dłoń. Pentagram pociemniał i teraz wyglądał niczym tatuaż. Przypomniał sobie, że powinien zdobyć rękawiczki, które ukryją znak przed wzrokiem zbyt ciekawskich osób, ale na razie musiał poradzić sobie bez nich. — Poza tym nawet gdybyś wydała mi rozkaz, bym się zabił, musiałbym znaleźć ostrze, które potrafi uśmiercać demony. Unicestwić może mnie tylko Kosa Śmierci Ponurego Żniwiarza, anioł lub inny demon.
— To znaczy...
— To znaczy, że sama się mnie nie pozbędziesz. — Uśmiechnął się do niej wrednie, ale Victoire nadal była poważna.
— Załóżmy, że coś takiego się stanie. Co wtedy?
Odpowiedział na pytanie po chwili namysłu:
— Ty zachowasz swoją duszę, a mój znak zniknie z twojego ciała. Będziesz żyła tak jak przedtem, tyle że będziesz widziała shinigamich, anioły i demony. Kiedy już raz wejdziesz do tego świata, nie wydostaniesz się stąd. I prawdopodobnie o mnie zapomnisz po jakimś czasie.
Zapadło milczenie. Victoire zastanawiała się nad słowami Christophera. Miałaby być zupełnie sama w tym zagadkowym świecie między Żniwiarzami, aniołami i Bóg jeden wie, czym jeszcze, niczym turysta w obcym mieście, nieznający języka, całkowicie zdany na siebie? Nie. Nie ma szans. Nie pozwoli, by coś się stało Amarensisowi.
— A ty...?
— Wrócę tam, skąd przyszedłem. Odrodzę się w Gehennie, Piekle, Hadesie, królestwie Szatana... Nie wiem, jak ty nazywasz to miejsce, ale dla was to ojczyzna całego zła.
— Dla nas? O czym mówisz? — Nie zrozumiała jego wypowiedzi. Spojrzała w niebieskie tęczówki demona.
— Dla was, ludzi. Nie twierdzę, że jestem absolutnie zły, bo nie można jednoznacznie stwierdzić, czy dane postępowanie jest dobre lub złe. Zawsze jest punkt odniesienia, który dla każdego człowieka i istoty nadprzyrodzonej znajduje się w innym miejscu. We wszystkich jest tyle samo dobra i zła, ale to od nas zależy, która strona przeważy, jednakże iskierka tego drugiego zawsze gdzieś w głębi będzie się kryć. Nawet w demonie, który przecież jest ucieleśnieniem chaosu, nawet w aniele, który teoretycznie powinien chronić ludzi. Nie wszystko, co wydaje się niekwestionowanie czarne albo białe, jest takie w rzeczywistości — Westchnął. — Cóż, jestem twoim kamerdynerem, nie będę ci robił wykładów na temat moralności.
Victoire pomyślała, że demon mądrze mówi na temat dobra i zła. Była zaskoczona, że usłyszała takie coś akurat z jego ust.
Ile razy zabił niewinnych ludzi? Ile razy skrzywdził człowieka? Zapewne dużo, ale Victoire wcale nie uważała go za złego. Mimo tego miał swoje zalety, których jednak jeszcze nie zdążya poznać, lecz była w stu procentach pewna, że chowają się one, by ukazać się w odpowiednim momencie.
— Gehenna to zdecydowanie ładniejsza nazwa dla takiego miejsca niż „Piekło” — stwierdziła nastolatka.
— Uważasz, że jestem szlachetny i dobry, prawda? — spytał mężczyzna.
Victoire pokiwała głową.
— Nie pozwolisz, żeby stała mi się krzywda.
— Mylisz się. Ja sam sprawię ci największą krzywdę. Pozbawię ciało duszy — powiedział ponuro. — Nie dostrzegasz mojej prawdziwej natury. Pokazuję ci to, co chcę, żebyś zobaczyła, bo nie mam zamiaru cię odstraszyć od siebie. To ma by pułapka, a kiedy osiągniesz swój cel... Ty nadal będziesz traktować mnie jak sprzymierzeńca, a ja bez jakichkolwiek ludzkich uczuć cię zabiję. Nie uważasz, że to złe?
Mimo że nieco zbladła, pokręciła głową.
— Myślę, że to dobrze, że szczerze mi o tym mówisz. Ale gdyby spojrzeć na to tak, jak ty, to rzeczywiście nie jest to najlepsze postępowanie.
— Nie najlepsze? —Zmarszczył brwi. Czy do niej to nie docierało? — Victoire, powstałem po to, by doprowadzić do twojej zguby. Nie powinnaś traktować mne jak przyjaciela. Właściwie nasze kontakty powinny ograniczać się do wydawania przez ciebie rozkazów i mojego meldowania, iż zostały dokładnie wypełnione.
Victoire spuściła głowę.
— Nie chcę, żeby tak to wyglądało — oznajmiła cicho, ale poważnie. — Zostawmy już ten temat.
Wstała z kanapy i, chwyciwszy piżamę, ruszyła do łazienki, nie zaszczyciwszy Christophera ani jednym spojrzeniem.
„Chyba się zdenerwowała”, pomyślał demon. Rozmawiała z nim o morlaności. Próbowała go przekonać, że nie jest zły. „Co ona może o mne wiedzieć? Znamy się raptem kilka dni. Nie ma szans, by mnie poznała przez cały ten czas, i tak powinno pozostać.
***
Szarzy obywatele Wielkiej Brytanii mieli to szczęście, że co sześć dni dostawali dwadzieścia cztery godziny, by zregenerować siły po pracy. W przeciwieństwie dowiększości szarych obywateli Wielkiej Brytanii shinigami z Wydziału Zbieraczy pracowali siedem dni w tygodniu, niektórzy nawet po czternaście godzin dziennie. Zasoby Żniwiarzy były dość skromne, a ludzie, jakby na złość, wciąż się rozmnażali. Nikomu nie spieszyło się do śmierci, zresztą słusznie — praca Żniwiarzy nie należała do najprzyjemniejszych. Właściwie w tym przypadku słowo „praca” było zamiennikiem wyrazu „kara”. To w ramach pokuty samobójcy stawali się Mrocznymi Kosiarzami. Pracowali, codziennie obserwując ludzi z żalem żegnających się z życiem, dopóki nie zostało im wybaczone, choć nikt nie wiedział, od czego zależy długość kary ani kto dokładnie ma przebaczać. Cóż, jedno było pewne — nie jest to robota dla ludzi o słabych nerwach.
Annika dużo przeszła, ale dawała sobie radę z pracą, nawet całkiem nieźle, skoro mówiono, że bliźnięta Vilniusowie byli najlepszymi Zbieraczami w tym stuleciu. Uświadomiła sobie, że załamywanie się nic nie da i powinna skupić się na życiu najlepiej, jak potrafi, na życiu chwilą, ponieważ pewnego dnia po prostu zniknie bez śladu. Zostanie po niej tylko nagrobek, a w świecie Żniwiarzy też nikt nie będzie po niej płakać, z wyjątkiem Nicodema, naturalnie.
Nicodem. Kochała go z całego serca i wciąż nie mogła sobie wybaczyć, że wtedy pozwoliła mu skoczyć ze sobą. Ale nawet gdyby mu zabroniła, zrobiłby po swojemu, bo on także był do niej bardzo przywiązany. Być może nawet bardziej niż ona do niego. Do jej oczu napłynęły łzy.
— Dlaczego płaczesz, Ann? — spytał bliźniak, patrząc w jej oczy znad kubka kawy. Za życia tak się do niej przyzwyczaił, że nawet po śmierci nie potrafił z niej zrezygnować. Możnaby powiedzieć, że był nałogowym kawoholikiem. Granica między zielenią a żółcią jego tęczówek stała się subtelniejsza. Dwa kolory mieszały się ze sobą, tworząc osobliwy odcień. Zawsze gdy chwytał swoją Kosę Śmierci, linia stawała się wyraźniejsza.
— Nieważne — mruknęła.
— Kłamiesz — stwierdził. Zaskoczył ją. Czytał z niej jak z otwartej księgi. — Zawsze, gdy to robisz, twoje oczy odrobinę ciemnieją.
Zazwyczaj nie zwracał uwagi na takie detale i nielicznymi razami, kiedy go okłamywała, dawał sobie wciskać kity. A może od dłuższego czasu to dostrzegał, ale nic nie mówił? Był jej bliźnikiem, więc znała go na wylot, ale czasem nawet ona miała trudności z rozszyfrowaniem go.
Zamieszał łyżeczką w kubku i upił łyk ciemnego napoju, nadal przenikając ją spojrzeniem. Annika zaczęła czuć się nieswojo. Nicodem zrezygnował z pytań o powód kłamstwa. Zamiast tego zmienił temat.
— Co sądzisz o Willu?
— Wydaje się być w porządku, ale jest... Jakby to powiedzieć... Dziwny, ale nie w ten sposób, co Arthur. Czuję się przy nim trochę niezręcznie. — Podniosła wzrok z blatu stołu na twarz brata. — Chciał, żebyś mnie o to zapytał?
— Nie, zaspokajam własną ciekawość. Ten facet może i jest zwariowany, ale ma swoją godność. Jeśli będzie chciał coś wiedzieć, sam przyjdzie i o to zapyta.
Annika zapatrzyła się w obraz dziesiątek ludzi, którzy przemykali przez Trafalgar Square, spiesząc się do domów. Niebo nad Londynem już dawno pociemniało, miasto przygotowywało się do zmiany na nocny tryb życia.
— Wracajmy do domu, Nico.
— Dobry pomysł — odparł czarnowłosy i dopił kawę.
***
Victoire jeszcze raz poprawiła poduszkę i w końcu położyła na niej głowę. Naciągnęła kołdrę aż pod brodę i odwróciła twarzą do demona.
— Obudź mnie jutro o siódmej, dobrze? — poprosiła.
Skinął głową i wstał z kanapy. Pokój Victoire był pomieszczeniem, w którym, jak dotąd, spędzał najwięcej czasu. Jak na sypialnię nastolatki był duży, widać było, że właścicielka jest córką zamożnych ludzi. Na środku, nieco na lewo od wejścia, stał szklany niski stolik i dwie skórzane kanapy po obu jego stronach. Koło drzwi do pokoju znajdowała się półka z książkami, a za nią drzwi do zielono-szarej łazienki i duża szafa, która z łatwością mieściła wszystkie ubrania Victoire. Ścianę naprzeciw wejścia stanowiły trzy szerokie, wysokie po sufit okna z widokiem na King's Road, pod którymi ustawiono metalowy stół, służący za biurko, krzesło obite skórą i stojak z gitarą akustyczną. Duże, miękkie i wygodne łóżko stało w rogu, tuż obok stolika nocnego z nowoczesną lampką i regału na drobiazgi. Całości dopełniały szaro-zielone ściany i jasne panele na podłodze.
Zamierzał wrócić do przydzielonego mu niebieskiego pokoju, by pozwolić blondynce odpocząć od swojego widoku i zregenerować siły, ale zatrzymał go jej głos:
— Christopher, zostań, proszę.
Zatrzymał się z ręką na klamce. Odwrócił się do swojej pani, pokornie skłaniając głowę.
— Jak zawsze do twoich usług.
— Zgaś światło i zostań tu, dopóki nie zasnę, a potem idź odpocząć. Obudź mnie o siódmej.
— Tak jest.
Wyłączył światło i wrócił na sofę. Splótł palce i czekał, wsłuchując się w cichy oddech Victoire. Mógł czekać choćby do rana, ponieważ był demonem i nie potrzebował snu. Kiedy ona spała, on czuwał, żeby nic się jej nie stało. Po kilku minutach dziewczyna się odezwała.
— Wiesz, Christopher, boję się, że mogę umrzeć lada dzień, z rąk tego mężczyzny albo Żniwiarza, a ty wtedy nie będziesz w stanie nic zrobić. Zostawię rodziców i Jessikę ze złamanym sercem. Albo jeszcze gorzej, to stanie się na ich oczach. Nie chcę, żeby widzieli moją śmierć. A jeśli St. Morris naprawdę mnie porwie czy coś takiego? Przecież sam powiedziałeś, że nie dasz rady pokonać Żniwiarza i anioła jednocześnie, więc nie dziw się, że się boję.
— Victoire... — Przełknął ślinę. — Jeżeli coś mi się stanie... — Nie chciał powiedzieć „jeżeli umrę”, by nie straszyć niepotrzebnie nastolatki; było jasne, że nim jej spadnie włos z głowy, on nie będzie żyć. — ...biegnij do nich. Do Silvestra, Setha, Nathaniela, Nicodema, kogokolwiek z nich. Oni ci pomogą, gdybym ja zawiódł. Obiecaj mi, że tak zrobisz.
— Obiecuję, ale mam nadzieję, że nie będę musiała jej dotrzymywać.
„Ja również”, pomyślał Amarensis. Po chwili Victoire zasnęła, jednak nim demon wyszedł z jej sypilni, jeszcze przez kilka długich minut siedział nieruchomo niczym posąg.
***
Nicodemus od dłuższego czasu wpatrywał się w zaśnieżony krajobraz Baker Street. Annika spała już twardym snem, ale jemu myśli nie dawały zasnąć.
Zdążył polubić tę nieco irracjonalną, ale sympatyczną dzewczynę, która oddała Christopherowi swoją duszę. Trochę jej współczuł, że trafił jej się tak leniwy demon, lecz biorąc pod uwagę alternatywę, była szczęściarą. Zauważył, że niepokoił ją pewien nieobliczalny Żniwiarz, poznał to, kiedy o nim mówił.
Christopher był jego przyjacielem, Victoire zaś podopieczną Amarensisa. Powinien pomóc tej dwójce, nawet jeśli było to wbrew zasdom Światowej Organizacji Żniwiarzy. Powinien znaleźć ich prześladowcę, dla dobra demona i jego właścicielki. W końcu wróg musi popełnić jakiś błąd. Wtedy go dorwie. A gdy znajdzie, porozmawia z nim i być może przemówi do rozsądku.
Nagle w jego głowie zrodziła się dziwna myśl: a jeśli tajemniczym przeciwnikiem jest ktokolwiek, kogo zna i lubi? Patrick Blacker? Rai Hollens? Michaela Stanley, Jace Hopkins, Austin Fasthove? Czy będzie wtedy w stanie doprowadzić tę sprawę do końca?
Potrząsnął głową, by wyrzucić te wątpliwości z umysłu. Skupił się na Austinie. Ten chłopak jednocześnie intrygował go i niepokoił, ale mimo wszystko był pewien, że książę nie byłby zdolny do takiego okrucieństwa.
Pewna koncepcja sprawiła, że zamarł ze strachu. Wstał z krzesła i cicho, tak, by nie obudzić siostry, podszedł do łóżka. Wygrzebał z pościeli komórkę i wykręcił numer przyjaciela.
***
Odebrał, kiedy tylko zawibrował telefon. I tak nie miał nic lepszego do roboty niż wpatrywać się w sufit.
— Co się dzieje? — spytał, nie przwitawszy się nawet z Nicodemem.
— Chris, on nie chce Victoire, chce ciebie. Ona jest tylko narzędziem w jego dłoniach.
Zapadła chwila milczenia.
— A teraz po angielsku, proszę. — Amarensis nie zrozumiał.
— Wybacz. Zacznijmy od tego, że naszym wrogiem jest shinigami, który ma dostęp do wszystkich ksiąg życia i z tego przywileju korzysta. Żniwiarze mają Zakładki Śmierci i czerwone długopisy. Mogą ingerować w życie ludzi w dowolnym momencie, choć teoretycznie jest to zabronione. Jak dotąd kumasz?
— Jak na razie tak.
Żniwiarz kontynuował:
— To znaczy, że w dogodnej dla siebie chwili mógł połączyć wasze losy. Kazał jej zawrzeć pakt z demonem nazwiskiem Christopher Amarensis, to dlatego nie pamiętała, że to zrobiła. Po prostu napisał i puf! Pojawiłeś się nagle i niespodziewanie w West Capture. Wtedy dopiero zaczęła się zabawa. Żniwiarz może w każdej chwili napisać coś w stylu „Victoire rozkazała Christopherowi, żeby się unicestwił”, albo „przyszedł do Hyde Parku, żeby się ze mną spotkać”. Jesteście pionkami w jego grze.
— Czekaj, czekaj — rzekł demon. — Skoro mówisz, że w dowolnej chwili mógł spleść nasze życia, to dlaczego, zanim się pojawiłem, zginęło tamtych dwóch chłopców?
— Musisz go o to zapytać osobiście, ale myślę, że po prostu dla zabawy.
— Dostałem za to w twarz już pierwszego dnia. Za to, że ich nie uratowałem.
— Moje kondolencje. Podsumowując, ma władzę i nad tobą, i nad Victoire. Trzyma cię w szachu. Może cię szantażować bezpieczeństwem Victoire, może ustami Victoire przekazać ci własne rozkazy... Jesteś bezsilny w takiej sytuacji.
— A tamten facet, St. Morris? — spytał demon z nadzieją, że Żniwiarzowi udało się zdobyć informacje na temat niedoszłego porywacza jego panienki.
— Na razie nic nie wiem, kiedy będę znów w Bibliotece Shinigami, zerknę do jego księgi. Masz jeszcze jakieś pytania?
— Nie. Dziękuję, Nico. Za wszystko.
— Miło słyszeć, jak demon dziękuje bogowi śmierci. — Oczami wyobraźni Christopher widział, jak Vilnius uśmiecha się zawadiacko przy tych słowach. — Trzymaj się!
Nicodem rozłączył się, a Christopher pierwszy raz poczuł strach przed jutrem.
"We wszystkich jest tyle samo dobra i zła, ale to od nas zależy, która strona przeważy" to mi się tak skojarzyło z Syriuszem Blackiem :P Chyba za dużo Pottera czytałam. Co do reszty ja w sumie przeciętnie pisze 7-8 stron. Ale też zdarzają mi się typowe tasiemce na 15 :P Zależy od mojej weny. A co do rozmowy Nico z Chrisem to była bardzo sympatyczna " Słuchaj stary masz przejebane, ale trzymaj się i bądź spokojny" Tak to w sumie odebrałam xD"
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na kolejny rozdział!
Tak, masz rację, te słowa są inspirowane Syriuszowym wywodem :) Podziwiam cię, że naprawdę chce ci się pisać regularnie 8 stron... Dla mnie to jest masakra -,- Wczoraj spięłam poślady, bo powiedziałam, że będzie w poniedziałek — i jest, ale przez pół dnia siedziałam w papierach (wyjaśnienie: tablet biorę raz na jakiś czas, wtedy załatwiam wszystkie moje bloggerowe sprawy (ale w końcu będę miała telefon, jess!) i jako że nie mam do niego dostępu cały czas, rozdziały piszę na brudno w zeszycie, przepisuję na czysto na zwykłe kartki (bo w międzyczasie przyjdzie mi jeszcze coś do głowy i trzeba to spożytkować) i dopiero potem z kartki na bloga.) Masakra z tym, jak się nie ma pisania głosowego, bo wczoraj siedziałam nad tym... Ile? Trzy godziny, nie licząc przepisywania na czysto. Także widzisz, poświęcam masę czasu, żeby jakoś toto wyglądało, a i tak błędy są.
UsuńCieszę się, że tak zrozumiałaś :) Kolejny post już niedługo, sama przekonasz się, co w nim będzie ;) A co do rodziału — jescze nie wiem, kiedy się pojawi, ale na pewno w któryś poniedziałek, to po to, żeby umilić wam trudy życia codziennego :D
Również pozdrawiam!
Trochę nie rozumien. Bo idea tego zmieniania życia dobrze pcha fabułę naprzód, ale skoro każdy zasłużony stażem dostaje zakładkę i długopis, to właściwie co ich powstrzymuje przed zmienieniem wszystkiego pod swoje dyktando tak, jak robi to antagonista? Istnieją jakieś ograniczenia w korzystaniu z tego, albo coś?
OdpowiedzUsuńGehenna — ta to ma dziwny gust. Dla mnie to słowo jest gorze. Przywodzi mroczniejsze wizje niż oklepane "piekło". No ale gusta są różne :P.
Owszem, ogranicenia istnieją, ale teraz o nich nie wolno mówić, bo cała intryga wyjdzie za wcześnie :P O zasadach używania Zakładki i długopisu jeszcze będzie, ale dziękuję, że się odezwałaś — to już jest napisane w którymś tam nieopublikowanym rozdziale, ale przypomniałaś mi, że powinnam to jeszcze uściślić :)
UsuńJa tam wolę Gehennę. Przyznam, zanim nie obejrzałam Ao no Exorcist, nie spotkałam się z takim określeniem piekła, chociaż właściwie chyba gdzieś mignęło mi tam w tle, kiedy wybierałam sobie nowy nick... O moim nicku będzie kiedy indziej (w którymś odcinku z serii specjalnej ^.^)
Pozdrowionka!
Witam, witam!
OdpowiedzUsuńPRZEPRASZAM nie mam dobrej wymówki dlaczego wcześniej tu nie przybyłam :c
I dzięki za dedykację w poprzednim rozdziale!
Kilka literówek:
"To ma by pułapka, a kiedy osiągniesz swój cel..." ~ być
"W przeciwieństwie dowiększości szarych obywateli Wielkiej Brytanii" ~ do większości
"Naciągnęła kołdrę aż pod brodę i odwróciła twarzą do demona." ~ odwróciła się
No cóż... Chris jest swego rodzaju uroczy <3 Mam nadzieję, że nie zamierza ginąć... Albo chociaż NA RAZIE nie zamierza...
Weny i pozdrawiam ;3
Witam,
OdpowiedzUsuńcieszę się, że Victorie widzi w Chrisie dobrą osobę, a może Nicolaus ma tutaj rację, i to wszystko zostało ukartowane...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia