poniedziałek, 21 listopada 2016

14. Pierwsza krew

Dobry!
U mnie spadł pierwszy śnieg, zatem sezon zimowego lenistwa uważam za otwarty. Czyż nie jest największą z przyjemności usiąść w łóżku, otulić się kołderką i, racząc się cieplutką herbatą lub kakałkiem, czytać kolejny post na Life of Shinigami? Cóż, jestem pewna, że tak. Ależ ze mnie skromniś.
Kończą mi się rozdziały do przepisywania. Zna ktoś dobrego dilera weny, nie licząc Julianneth A., przez którą stałam się swoją własną fanką? Jeśli tak, to chętnie kupię... Tak z trzy kilo...
Olimpiadowy tydzień zakończony, ale wynikami się nie pochwalę, bo to aż wstyd... Polski napisałam tak źle, że pani psor się na mnie obraziła, ale historia poszła mi o wiele lepiej.
Myślałam nad tym, żeby dodawać posty co poniedziałek, ale wtedy, jak wspominałam wyżej, musiałabym być w zeszycie kilka rozdziałów do przodu, a aktualnie z chęciami u mnie jest średnio. Brak zupek chińskich robi swoje. W każdym razie, jeśli zepnę poślady, to po Nowym Roku posty będą cotygodniowe :)
Standardowo, zapraszam do:

Dziękuję i liczę na Wasze komentarze. Czytanie ich naprawdę sprawia mi radość i mam ochotę pisać.
Dravelia

Rozdział ten w pełni poświęcam Julianneth Ackerman. Uwielbiam z Tobą rozmawiać, a Twoje dziwne myśli wchłaniam jak gąbka, przez co potem wychodzą różne, mniej lub bardziej szalone twory. Kochana jesteś, Babe <3

14. Pierwsza krew

Victoire podejrzewała, że mieszkanie, do którego przyprowadził ją Anthony, należało do rodziców chłopaka. Salon, do którego weszli, był ciepły i przytulny, ale zarazem modernistyczny i przestrzenny. Na środku pokoju z zielonymi ścianami i szarawymi panelami na podłodze ustawiono miękką brązową kanapę, fotel do kompletu i wyglądający jak skrzynka stół z drewnianym, lakierowanym blatem. Naprzeciwko sofy, obok wejścia stał płaski telewizor, po którego prawej stronie znajdowała się półka z płytami CD i kocie legowisko, nad którym wisiał obraz przedstawiający wąską leśną ścieżkę latem. Pod drugą ścianą stał regał z książkami, gitara akustyczna na stojaku oraz klockowata, jasna komoda. Na ścianie wisiał inny obraz, na którym malarz uwiecznił zachód słońca w górskiej dolinie. Za kanapą znajdowało się duże okno.
— Rozgość się. — Anthony szerokim gestem ogarnął pomieszczenie. — Napijesz się czegoś?
Poprosiła o szklankę wody i usiadła na kanapie, rozglądając się z ciekawością dookoła. Rodzina Horowitza musiała cenić sobie muzykę, we wszelkich odsłonach, ponieważ na półce z płytami dostrzegła krążki z utworami zarówno Chopina i Mozarta, jak i metalowych zespołów, na przykład Black Sabbath czy Behemoth, poprzez Michaela Jacksona, Beyoncé, Calvina Harrisa, Abbę, Dir en Grey, Britney Spears, Atrocity, Franka Sinatrę, The Black Eyed Peas, Lord of the Lost i wiele innych bandów z całego świata. O kilkunastu Victoire nie miała pojęcia, chociaż także interesowała się muzyką. Jej wzrok padł na instrument.
— Grasz na gitarze? — zapytała, gdy chłopak zajął miejsce obok, postawiwszy przed nią wysoką szklankę napełnioną wodą. Drugą trzymał w dłoni i zamyślony wpatrywał się w pomarańczowy napój.
— Czasem. Ciocia gra częściej. — Napił się. Zapadło milczenie, które krępowało Victoire. Musiała zapełnić czymś pustą przestrzeń między nią a Anthony'm, skupić się na rozmowie, a nie na wątpliwościach, które kłębiły się gdzieś z tyłu głowy i domagały się uwagi.
Zastanawiała się, dlaczego Anthony pomógł jej i Christopherowi. Niemożliwe, by zrobił to ot tak, bezinteresownie, z czystej empatii. Nie przepadał za nią, więc co chciał w ten sposób osiągnąć? Zamierzał ją później wykorzystać? Szantażować? Sprzedać Żniwiarzowi? Miała powody, by mu nie ufać.
Po minucie ciszy spróbowała nawiązać rozmowę i rozwiać swoje czarne myśli.
— Horowitz... Dlaczego nam pomogłeś? Nie musiałeś tego robić.
Blondyn spojrzał na nią obojętnie. Siedział pochylony, opierając łokcie na kolanach, w dłoniach trzymał wciąż szklankę. Przez chwilę rozważał odpowiedź. Victoire zaczynała się niecierpliwić, palcami o kolano wystukiwała szybki, nerwowy rytm, wodziła wzrokiem po wnętrzu mieszkania, przygryzając dolną wargę. „Zaczniesz w końcu mówić?”, zdawała się krzyczeć jej postawa. Obserwując kątem oka jej zdenerwowanie, blondyn powstrzymywał się od uśmiechu.
— Jesteś bardzo niecierpliwa, Scott — zauważył spokojnie, kiedy zdecydował się otworzyć usta. — Za to ja mam i silną wolę, i cierpliwość.
Znów zapadło milczenie. Chłopak wydawał się być z lekka rozbawiony zachowaniem Victoire, albo tylko jej się zdawało. „Chce mnie doprowadzić do szału”, pomyślała zirytowana, próbując poskromić nerwowe reakcje swojego ciała. Dłonie złożyła na podołku, aby już nie pląsały swobodnie, opanowała chęć rozglądania się na wszystkie strony. Wpatrywała się w towarzysza. W jego zielonych oczach dostrzegła pełen satysfakcji i jednocześnie kpiny błysk. Robił to świadomie i miał z tego ubaw. „Sadysta”, pomyślała pod jego adresem. „Niech sobie nie myśli, że jestem niecierpliwa i łatwo mnie złamać”.
Nie wytrzymała ani minuty.
— Dlaczego mnie nie lubisz, Horowitz? — spytała prosto z mostu. Spojrzał na nią zaskoczony. Takiego pytania się nie spodziewał, chociaż udzielił szybko odpowiedzi.
— Dlaczego miałbym cię nie lubić? Nigdy czegoś takiego nie powiedziałem i nie zamierzam, dopóki mnie naprawdę nie wkurzysz. To, że od czasu do czasu ci docinam i twierdzę, że jesteś irytująca, jeszcze o niczym nie świadczy.
Teraz z kolei Victoire osłupiała, ale prędko się pozbierała. Anthony nie nie lubi jej. Jest mu obojętna. A przynajmniej tak mówił.
— Podczas naszego pierwszego spotkania odniosłam inne wrażenie — oznajmiła, mając nadzieję, że nie zaprzeczy.
— Masz rację — powiedział. — Odniosłaś wrażenie. Nieprawdziwe. Mam zwyczaj nie ufać nowo poznanym ludziom. Ty na pierwszej randce nie pozwoliłabyś chyba, żeby chłopak włożył ci rękę pod bluzkę, co?
Zarumieniła się niczym piwonia, słysząc to porównanie ich pierwszego spotkania do randki. Oczywiście, że nie pozwoliłaby na takie traktowanie swojej osoby, nieważne, kim byłby owy chłopak. Teraz zrozumiała Anthony'ego — nie chciał, by do jego wnętrza dostał się ktoś nieproszony.
— Zresztą, gdybym cię nie lubił, nie pomógłbym ci wydostać się z pułapki. Proste, prawda? — Wzruszył ramionami, ale po chwili spojrzał na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy i uśmiechnął się lekko. To był jego pierwszy uśmiech, który nie zawierał niechęci lub kpiny wobec Victoire. Oszołomiło ją to z lekka. Gdy się uśmiechał w ten sposób, był sympatyczniejszy i bardziej przystojny, ale także... Bardziej ludzki?
Przez moment myślała, że Christopher być może miał rację, Horowitz nie był taki zły, lecz zreflektowała się szybko. Jeden uśmiech nie powinien sprawić, że zmieni zdanie o nim, że go polubi. Ten uśmiech, choć wyglądał na prawdziwy, mógł skrywać nieczyste zamiary wobec blondynki, jednak przypomniała sobie słowa swojego lokaja. Być może doznał jakiejś krzywdy i dlatego jest, jaki jest? Postanowiła, że go pozna, o ile chłopak sam jej na to pozwoli.
— To w takim razie dlaczego mi zaufałeś? — Victoire czuła się dziwnie, pytając go o to. Nad odpowiedzią zastanawiał się przez chwilę.
— Niech powód zostanie tajemnicą. I nie wracajmy już dziś do tego tematu. — Widać było, że jest niezdecydowany, czy wyjawić jej przyczynę swojej decyzji, czy ją ukryć, ale skoro prosił, Victoire nie zamierzała naciskać.
Miotały nią mieszane uczucia. Z jednej strony była ciekawa odpowiedzi blondyna, i zaintrygowana jego dziwną osobą; z drugiej zaś nie do końca mu ufała i trochę się bała. Wszystko byłoby prostsze, gdyby nie jego zagadkowe odpowiedzi.
Zielonooki zerknął z poirytowaniem na cyferblat zegarka, który nosił na lewym nadgarstku.
— Dopóki Silvester i Christopher się szwendają po mieście, nauczę cię równań kwadratowych. — Kiedy spojrzała na niego, nie rozumiejąc, odparł: — Zauważyłem twoje starania na lekcji, żeby tylko nauczycielka nie zawołała cię do tablicy. Nie mogę patrzeć biernie na to, jak kaleczysz moją ukochaną matematykę. Otwieraj zeszyt.

***

Tłum na Buckingham Palace Road wcale się nie przerzedzał, wręcz przeciwnie, ludzi przybywało, jakby cały Londyn zbierał się na jednej ulicy. Wszyscy pchali się na wszystkich, gdzieś pod ścianą płakało zagubione dziecko, samochody poruszały się żółwim tempem. Christopherowi ten tłok był na rękę, choć jednocześnie przeklinał w myślach, bo zapachy setek ludzi mieszały się ze sobą, sprawiając, że subtelna woń anioła raz po raz znikała i demon nie był w stanie określić, czy nie zmienił położenia.
Jakimś sposobem, na szczęście Amarensisa, ani Thomas, ani nadnaturalny nie zorientował się, że Victoire rozdzieliła się z nim. „I oby tak pozostało jak najdłużej”, pomyślał Amarensis. Mimo że dziewczyna była pod opieką Anthony'ego, martwił się o nią.
Rozejrzał się wokół w poszukiwaniu Silvestra. Skoro pojawił się tutaj jego pan, naturalną koleją rzeczy on też powinien być w pobliżu.
Wiatr zawiał mocniej, porywając do tańca ostatnie liście drzew, które rosły wzdłuż drogi, niosąc ze sobą znajomy Christopherowi zapach, jednak tak nikły, że nie był pewien, czy to nie mieszanina woni kilku szarych Brytyjczyków. Wysilił zmysły, próbując wyczuć, zobaczyć lub usłyszeć Leviego, lecz bez skutku. Levi był mistrzem tkania iluzji, nic więc dziwnego, że nawet Amarensis nie potrafił go zlokalizować. Mogłoby się okazać, że dziecko piekieł stoi tuż za nim.
Telefon nagle zawibrował w kieszeni jego kurtki. Idąc, odczytał wiadomość Nicodema. „Jeszcze jedno zmartwienie. Dlaczego mnie to spotyka?”, pomyślał, przeklinając w duchu Żniwiarza, który chciał się go pozbyć. Utrudniał mu tylko życie, aż Christopher zaczął się zastanawiać, dlaczego trafił do akurat tego świata.
Jego rozmyślania przerwało pojawienie się Silvestra w jego polu widzenia. Natychmiast rozpoznał jego bladą twarz — męskie rysy, kształtne usta i kocie oczy o kolorze bursztynu, lśniące złotoblond włosy. Prostokątne okulary zdobiły jego szczupły, ostro zakończony nos. Był ubrany w zwykłe dżinsy i śnieżnobiałą koszulę, z którą kontrastowała czarna marynarka. Mężczyzna z uporem parł przez tłum, nie trudząc się przepraszaniem kogokolwiek, kogo potrącił ramieniem. Niejedna kobieta, której wzrok padł na jego osobę, obserwowała go, dopóki nie zniknął z jej oczu, jednak Moonrose nie  zwracał na to uwagi; miał rozkazy od swojego pana, które musiał wykonać. Nie miał czasu ani ochoty na zaszczycanie jakiejkolwiek przedstawicielki płci pięknej choćby spojrzeniem.
Kiedy Silvester stanął kilka metrów przed Christopherem, spojrzał głęboko w ciemnobłękitne oczy przyjaciela.
„Ruchy, kupiliśmy Anthony'emu i Victoire wystarczająco dużo czasu. U nich wszystko w porządku, są w mieszkaniu mojego panicza. Zmywamy się stąd!” — usłyszał Amarensis w głowie. To była jedna z wyjątkowych zdolności blondyna — potrafił komunikować się telepatycznie z osobą, z którą utrzymywał kontakt wzrokowy. Ta cecha niekiedy denerwowała lokaja Victoire, ale była przydatna. Czarnowłosy ruszył w stronę brata z piekieł, starając się omijać szybko idących londyńczyków.
— Nie mamy czasu, Chris — syknął ponaglająco. W jego oczach tliły się jeszcze dwa nikłe ogniki bezwzględności, a na prawym policzku lśniła czerwienią niewielka plamka świeżej jeszcze krwi, lecz cieszył się ze spotkania.
— Dzięki, Silvester. Znów ratujesz mi tyłek. — W głosie Christophera dało się wyczuć nutkę wdzięczności.
— Nie pierwszy i nie ostatni raz — zaśmiał się demon. Odwrócił się tyłem do rozmówcy i szybkim, zdecydowanym krokiem podążył wzdłuż Buckingham Palace Road. — Zdążysz mi się odwdzięczyć jeszcze w tym stuleciu.
— Mam nadzieję. — Amarensis uśmiechnął się lekko. Wyświadczenie przysługi Silvestrowi będzie dla niego przyjemnością, jeżeli przeżyje do tego czasu, nieważne, jakie tortury ten wymyśli. — Odwróć się, Sil.
— Coś się stało? — spytał demon, stanąwszy przodem do towarzysza. Christopher podniósł lewą dłoń, zdjął rękawiczkę i starł z policzka przyjaciela krew. — Dzięki. Cały byłem umazany od krwi tego anioła.
Mężczyźni ruszyli dalej.
— Więc mówisz, że to anielska? — Kamerdyner Victoire powąchał ciecz. Rzeczywiście, zapach, a właściwie odór, należał do towarzyszącego dziś St. Morrisowi anioła. Po krótkim namyśle zlizał posokę z palca, przy czym nie obyło się bez grymasu obrzydzenia. — Ohydne. Coś sobie przypomniałem. To nie była Catherine, to jakiś inny skrzydlaty potwór. Catherine miała lepszy zapach — stwierdził. — Co mu zrobiłeś? — zapytał, zauważywszy, że białe mankiety jego koszuli, ukryte pod marynarką, są upstrzone rubinowymi kleksami.
— To była kobieta, nawet ładna. Zrobiłbym z niej wasala, gdyby nie była tym, kim była. Swoją drogą, bezpieczniej jest mówić o takich rzeczach w gęstym tłumie, wtedy jest mniejsze ryzyko, że ktoś nas podsłucha pośród tego szumu. Ale wracając do tematu... Nie lubię krzywdzić kobiet, ale jeżeli już to robię, nie mam litości. — Christopher prychnął. Wiedział, że nie zawsze tak było. Silvester nie zwrócił uwagi na jego reakcję. Uśmiechnął się jak rasowy sadysta. — Tym razem zrobiłem to tradycyjnie: język, palce, oczy, no i naturalnie wiercenie dziury w brzuchu, ale na resztę nie starczyło mi czasu. Ciekaw jestem, jak się trzyma.
Skręcili w prawo, w wąską alejkę, która prowadziła na Sloane Square. Tutaj, w przeciwieństwie do głośnych i tłocznych okolic stacji metra, było zupełnie pusto i cicho. Jedynie kruki poderwały się do lotu, bijąc skrzydłami powietrze i kracząc.
— Mam nadzieję, że zdechła — powiedział Christopher. — Nie chcielibyśmy mieć jeszcze podwójnie wkurzonego pierzastego na głowie.
— Prawda — potaknął jego towarzysz. — Zastanówmy się lepiej nad... — Urwał nagle i uśmiechnął się szeroko. — Pospieszmy się. Anthony mówi, że jeszcze trochę i straci do niej cierpliwość.

***

Kobieta opierała się o ścianę budynku w jakimś Ciasnym zaułku, gdzie roztaczał się fetor rozkładu, obejmując się rękami. Nicodem nie minąłby ją bez zwracania na jej osobę uwagi — w końcu to tylko zwykła dziewczyna, która nie była w stanie go zobaczyć w żniwiarskiej postaci, ale Arthur niespodziewanie się zatrzymał, oddychając szybko i płytko. Rycerz był wyraźnie zaniepokojony. Rozejrzał się niepewnie wokół, czując zagrożenie, i z niewiadomego powodu ruszył ku kobiecie, z tasakiem w pogotowiu.
Nicodem czujnie obserwował towarzysza i ośmielił się nawet pójść za nim kilka kroków, aż w powietrzu poczuł charakterystyczną woń i metaliczny posmak krwi. Nieznajoma musiała się zranić.
— Zostaw ją, Arthur — powiedział Vilnius. Kobieta drgnęła. Do Nicodema dotarło, że była świadoma ich obecności, że ich czuła, zauważała. Było to co najmniej podejrzane, ponieważ większość zwykłych śmiertelników nie miała takiej zdolności.
— Nie, Nico. Nie mogę pozwolić jej odejść. — Arthur uniósł Kosę Śmierci. — Poznaj Beatrice Fever. To anielica.
Shinigami zesztywniał. Anioł. Wróg. Niebezpieczeństwo. Z jednej strony nie mógł dopuścić do tego, by ta kobieta zagrażała Christopherowi, z drugiej jednak nie chciał łamać reguł organizacji Żniwiarzy, które stanowiły, iż shinigami nie może zabić osoby, której nazwiska nie ma w wykazie. Ona, jak twierdził Arthur, była istotą nadnaturalną, nie dotyczyły jej te zasady, ale był również przepis mówiący, że shinigami są neutralni wobec aniołów i demonów. Zabicie jej naruszyłoby regulamin. Wahał się.
— Ma na sobie krew Moonrose'a, wiesz?
Czarnowłosy pogrzebał w pamięci. Silvester Moonrose to przyjaciel Christophera z piekła, a Nicodem poznał go, kiedy Amarensis zawarł pakt z Victoire. Moonrose był po stronie Chrisa, a skoro walczył z tą kobietą, najwidoczniej była wrogiem lokaja Scott. Zatem, dla dobra przyjaciela, Vilnius powinien pozbawić ją życia.
Potrząsnął głową. Czemu Fever nie uciekała przed nimi? Skoro ich dostrzegała, powinna była albo stanąć do walki, albo się stąd ulotnić. Dlaczego tego nie zrobiła?
Beatrice była wysoka i szczupła, ubrana w ubłocone jasne spodnie i ciepły czerwony sweter, a na nogach miała wysokie kozaki na obcasach. Intensywnie rude włosy układały się w sprężynki wokół jej głowy, zasłaniając twarz kobiety. Na serdecznym palcu lewej ręki miała prostą, srebrną obrączkę. Wypielęgnowane palce obu dłoni z karmazynowymi tipsami, poplamione równie czerwoną, zasychającą krwią, wyglądały na dziwnie bezwładne.
— Bycie aniołem mógłbym jej jeszcze wybaczyć, ale podniosła rękę na moje słońce i zrobiła mu krzywdę, a to jest grzech śmiertelny!
Uniosła głowę i zwróciła twarz ku Pennyfatherowi. Teraz Żniwiarze zauważyli, że wyglądała fatalnie. Zamiast oczu miała dwie puste dziury, jakby narządy wzroku zostały jej brutalnie odebrane. Z oczodołów krew spływała na zadrapane policzki, a na podbródku mieszała się z krwią z rozbitej wargi, stamtąd kapała na założone na piersi ręce. Wypluła nadmiar śliny z ust, prosto pod adidasy Żniwiarza. Arthur odnotował też brak języka. Silvester musiał się z nią świetnie bawić.
Kobieta rozłożyła ręce w geście rezygnacji, a wtedy oczom Zbieraczy ukazał się makabryczny widok: przód swetra Beatrice był rozerwany, a krew tryskała z rany jak fontanna. Można było dostrzec wnętrze jej ciała.
Spojrzała na Arthura prowokująco, jakby mówiła: „No dalej, stary dziwaku, nie boję się ciebie. Pokaż, na co cię stać!”, choć nieumiejętnie ukrywała cierpienie. Rycerz niespodziewanie chwycił splątane włosy kobiety i boleśnie je ciągnąc, przycisnął głowę anielicy do muru. Bez wahania podniósł swój tasak.
— Arthur, nie...
Za późno. Białowłosy Żniwiarz wbił broń w gardło Beatrice. Trysnęła krew, brudząc jego twarz i zbroję. Dla pewności Arthur zadał jej jeszcze kilka ciosów.
Nie żyła, zabił ją na oczach Nicodema. Nie było to dla Vilniusa czymś nowym, ale wstrząsnęło to nim. Stał tam, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu, nie potrafił powstrzymać kolegi przed morderstwem i z tego powodu zaczynał mieć wyrzuty sumienia, chociaż był pewien, że Pennyfather dobrze zrobił, kończąc jej życie za niego.
Ciało Beatrice zsunęło się bezwładnie po ceglanej ścianie.
— Dlaczego? — Tylko tyle zdołał z siebie wydusi Nicodemus.
— Po pierwsze, zaatakowała Silvestra; po drugie, jest zagrożeniem nie tylko dla twojego przyjaciela i jego pani; po trzecie, i tak jej nie lubiłem. Wręcz nienawidziłem jej. — Powiedział to tak lekko, jakby mówił o pogodzie.
Shinigami o ciemnych włosach był zaskoczony faktem, że po tym, jak Kosa Śmierci przebiła ciało nadnaturalnej, z zadanej rany nie uwolniły się wstęgi filmu, strzępy wspomnień z całego życia. Zupełnie jakby...
— Czy ona nie miała duszy? — spytał, otrząsnąwszy się z szoku. Arthur pokiwał głową.
— Tak, ale nie pytaj mnie, dlaczego. Kimże ja jestem, by znać wszystkie tajemnice tego świata? — zagadnął filozoficznie Pennyfather. Ruszył przed siebie, miarowym, lekkim krokiem, raz po raz podskakując nisko niczym szczęśliwe dziecko — zupełnie jakby zabijanie anielicy było jego codziennością. Przeszedłszy kilkanaście kroków zatrzymał się i zerknął na nadal nieruchomego Nicodema. — Mówiłeś chyba, że mamy coś do roboty?

5 komentarzy:

  1. Przeczytane, przeczytane, przeczytane. Ogółem, dziękuję za umieszczenie w opisie i dedykację, Słońce. <3 Cóż, kolejny rozdział, kolejne zadowolenie, kolejne rozczytywanie się pomiędzy słowami, w poszukiwaniu doznań - a i tych nie zabrakło. Coraz bardziej odsłaniasz persony bohaterów. Silvester, ty słodki brutalu... To będzie chyba mój ulubiony rozdział, wiesz? Sadyzm dokonany na anielicy był genialny. Akcja się zagęszcza, cały czas się coś dzieje. Pomyśleć, że to dopiero 14 rozdział Twej książki. Oczyma wyobraźni widzę okładkę z ozdobnym, acz prostym napisem: Life Of Shinigami. Ambrozja. <3 Pamiętaj, że obiecałaś mi egzemplarz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma za co, kochana ♥ Jej, cieszę się, że Silvester przypadł Ci do gustu. To jeden z moich ulubionych demonów i pierwszych tworów. Zaraz po Anthony'm.
      Akcja się zagęszcza, prawda, ale jesteśmy już prawie na półmetku... Rozdziałów ma być trzydzieści, a już i tak mam mały poślizg. W opisach rozdziałów jestem jeden post do tyłu. Tak jak np. w 28 rozdziale powinno być rozwiązanie akcji, prawdopodobnie będzie ono dopiero w 29... Ech...
      Pamiętam, że obiecałam Autograf gratis. A jeśli nikt nie będzie chciał tego wydać, to sama pójdę do drukarni, zamówię 100 egzemplarzy i będziesz się mogła cieszyć Life of Shinigami w wersji książkowej :D

      Usuń
  2. Jestem, jestem! Znowu tempem PKP czytam...
    Pod poprzednim rozdziałem już się chyba naprzepraszałam, ale i tak jeszcze raz przepraszam za moją "nieobecność".
    Niespecjalnie uwielbiam motywy tortur, ale jeśli nie miała duszy to w sumie chyba mi obojętnie...
    Hehehe Victorie ucz się matmy ucz, bo nauka to potęgi klucz! A tak szczerze to współczuję, jakbym czegoś nie rozumiała z matmy to jeśli ktoś zacząłby mi to tłumaczyć prawdopodobnie byłby już martwy...
    Także: Rozdział cudny, akcja się jeszcze bardziej rozkręca^^
    Ostrzegam, że od teraz prawdopodobnie będę czytała i komentowała o tej porze. Wrocław piękne miasto, ale korki straszne (aktualnie jadę do szkoły). W tym czasie zdążam przeczytać nawet po trzy rozdziały...
    W każdym razie niech wena będzie z tobą!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Looz, kochana, nikt nie zmusza Cię do komentowania, kiedy tylko coś opublikuję, chociaż nie ukrywam, że bardzo jest mi miło, kiedy wchodzę sobie na konto mailowe, a tam powiadomienie o nowym komentarzu ^^ Cieszę się z każdej opinii :)
      Ale popatrz, że Arthur zabija Beatrice z czystej miłości! Czy to nie słodkie?
      Dobra, chyba powinnam się leczyć.
      Uwierz mi, jeśli Anthony będzie ją uczył matmy, zapamięta do końca życia, a nawet dłużej. Też chciałabym mieć takiego korepetytora... ♥
      Prawda, kiedy u mnie w Racku jest korek, gdzie się stoi 5 minut na moście, to we Wrocławiu musi być gorzej...
      Dziękuję w każdym razie za komentarz i wen, skorzystam z niego jutro :)
      Pozdrowionka!

      Usuń
  3. Witam,
    czyli jest mu po prostu obojętna, ale może polubi w przyszłości, no i pozbyli się tej anielicy...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń