Rozdział troszeczkę króciótki wyszedł. W zeszycie zajął mi całe pięć i pół strony, a tutaj dorzuciłam jeszcze kilkanaście zdań, ale i tak jakiś taki dziwnie oszczędny jest. No ale w końcu się pojawił. W końcu.
Ja wiem, że jestem zua, niedobra i w ogóle, ale ludzie, ta częstość dodawania notek to nie moja wina! (Wcale a wcale). W zamian... Ktoś chce cuksa? *chodzi w czerwonym kapturku pomiędzy czytelnikami z koszykiem pełnym krówek, zozoli, mieszków, galaretek i czekoladek, nucąc pod nosem hity z ery braci Grimm*
Przypominam, że tam, tam na górze jest taka zakładka „Rozdziały w PDF”, można zajrzeć :) Rozdział siódmy pojawi się tam za (może) tydzień, ale w końcu będzie.
Jak już ktoś może wie, zamierzam napisać cała blogową trylogię o Nicodemie. Druga część ma już szablon (wykonany przeze mnie, a jak! Trzeba się pochwalić swoimi umiejętnościami :P), ale posty zaczną się pojawiać, kiedy skończę pisać ten blog i wersja Life of Demon do opublikowania będę już miała na tablecie. Wtedy trochę poczaruję i posty będą się pojawiać regularnie. Pozdro, jeśli ktoś coś z tego zrozumiał.
Cóż, nie zostaje mi nic innego, jak życzyć miłej lektury!
Heques (tym razem sama :/)
Dedykowane Nami, Mistinashadow i Yui.
7. Pierwsza zasada shinigami
— Jak to zrobimy? Po prostu wejdziemy i powiemy: „Cześć, mamusiu, to my, twoje zmartwychwstałe dzieci. Przyszliśmy cię odwiedzić, bo zaraz dostaniesz zawału serca”? — spytała ironicznie Annika.— Ta odzywka była zupełnie nie w twoim stylu, Ann. Wyluzuj. Zresztą jeśli nie chcesz się z nią spotkać, nie będę naciskał.
Biało-czerwona barierka, o którą się opierał, znajdowała się całkiem niedaleko klatki numer czterdzieści sześć. Nicodem spojrzał w niebo, zamyślony. Chmury sprawiały, że było szare i ponure, jednak nie zapowiadało się na deszcz czy śnieg. Zima za pasem, pomyślał Nicodem, wypluwając gumę. Zerknął na bliźniaczkę.
Annika przechadzała się to tu, to tam. Wyłamywała sobie palce z nerwów, przygryzała dolną wargę. Typowe objawy stresu, którego zazwyczaj brakowało u pogodnej dziewczyny.
— Nie masz czasem PMS?
Pokręciła głową i odpowiedziała, nieco zmieszana.
— Żniwiarze... Shinigami płci żeńskiej nie mają miesiączek — powiedziała cicho, mimo że ulica była praktycznie pusta. Wiedziała, że o byłych samobójcach nie należy mówić głośno na środku drogi.
— Ale na PMS cierpią co dwadzieścia osiem dni, tak? — zażartował. Nie widząc reakcji ze strony siostry, odpowiedział na jej wcześniejsze pytanie: — Owszem, myślałem nad gadką, której głównym przekazem będzie to, co powiedziałaś.
— To nie wypali. Jeszcze nie zdziecinniała na starość. Mamy coraz mniej czasu — zauważyła, zerkając na zegarek na ręku. Wskazywał 11.43.
— Masz jakiś lepszy plan?
Wzruszyła ramionami.
— Udajmy swoich przyjaciół, którzy wrócili z Chin i chcieli się z nami zobaczyć — zaproponowała. — Trzeba mieć nadzieję, że nie zemdleje, kiedy nas zobaczy.
Potaknął i otworzył przed nią drzwi opatrzone numerem 46. Klatka schodowa była ciemna i nieprzyjemna, a kamienne schody dawno niemyte. Bliźnięta wspięły się po sześciu stopniach i zatrzymały się przed wejściem do ich dawnego mieszkania.
Nicodem wziął głęboki wdech i zapukał.
***
Jessica Wayne, serdeczna przyjaciółka Victoire, wpatrywała się w Christophera z zainteresowaniem.
— Nigdy nie wspominałaś, że masz starszego brata. Myślałam, że jesteś jedynaczką — powiedziała Azjatka. Była półkrwi Japonką ze strony ojca.
— Chodził do szkoły chłopięcej w Brighten, a potem od razu na studia do Oksfordu, więc rzadko się widywaliśmy — odparła Victoire wyjaśniającym tonem. Nie podobał jej się sposób, w jaki Jessica patrzyła na jej demonicznego sługę. Poza zwykłym zaciekawieniem dla nowo poznanego brata najlepszej przyjaciółki w jej oczach kryło się zaintrygowanie, zarezerwowane dla nowo poznanego chłopaka, który wpadł jej w oko. A na to Victoire nie mogła pozwolić. Nie to, że była zazdrosna; nie, chodziło raczej o to, że to mogłoby źle wpłynąć na jej znajomość z Jessiką i kontakt z Christopherem, czego bardzo nie chciała.
— Co studiowałeś? — spytała Jessica.
— Filologię angielską — odpowiedział bez zająknięcia. Kłamanie nie sprawiało mu żadnej trudności. Nie po sześciu tysiącach lat praktyki.
Dopiero teraz spojrzał na Jessikę. Azjatyckie rysy twarzy, wąskie ciemne oczy koloru czekolady, okolone długimi rzęsami. Kruczoczarne półdługie włosy sięgały ramion, a prosta grzywka opadała na regularne brwi. Paznokcie długich palców pomalowała na trzy różne jaskrawe kolory. Atletycznie zbudowana dziewczyna ubrała się w wąskie dżinsy i białą koszulkę z napisem „Things to do today: NOTHING”. Na przegubie lewej dłoni brzęczała bransoletka.
Uśmiechnęła się, napotykając jego spojrzenie, a Amarensis odwzajemnił gest.
— Teraz muszę cię stąd wyprosić, Chris. Babskie sprawy — powiedziała z naciskiem Victoire, wypychając czarnowłosego za drzwi. — Jeśli chcesz się na coś przydać, to przynieś nam kakao — dodała. Zatrzasnęła drzwi.
— Jasne, już się robi — odpowiedział w stronę klamki. Odwrócił się i poszedł do kuchni, a przy pomocy nadzwyczajnego słuchu rejestrował rozmowę dziewcząt.
— Ile ma lat?
— Dwadzieścia. — W głosie Victoire słychać było nutkę zirytowania. — Wróćmy do ciebie...
— Chciałabym mieć starszego brata. Nie mam nic przeciwko Jasmine, ale brat to brat. O co chciałaś zapytać?
Christopher, mieszając dwa napoje, wyobrażał sobie, jak Victoire przewraca oczami.
— Jak ci się układa z Markiem? — Demon dałby głowę, że dziewczyna spytała specjalnie o to, żeby zwrócić uwagę przyjaciółki na fakt, że ma chłopaka.
Po niespełna dwóch minutach Christopher wrócił do pokoju blondynki z tacą, na której znajdowały się dwa parujące kubki z kakao. Po drodze na górę natknął się na Irene Scott, matkę jego właścicielki. Demon, używając swojej mocy wciskania ludziom każdego kitu, przekonał ją, że jest jej synem. To samo zrobił Lucasowi, ojcu Victoire, oraz Harper i Sasche, dwóm gosposiom. Kiedy mijał panią Scott, uśmiechnęła się do niego.
— Proszę. — Postawił tacę na stoliku przed rozmawiającymi przyjaciółkami. Blondynka skinęła głową w podziękowaniu.
— Masz cudownego brata, Vic — powiedziała Jessica, bardziej do Christophera niż do koleżanki.
— Yhm... Chyba tak — odrzekła, zamyślona.
Christopher zaszczycił Azjatkę uśmiechem, kiedy nagle oślepiło go słońce. Kątem oka spostrzegł mężczyznę.
Odwrócił się, wrócił do salonu i pogrążył się w błogim nieróbstwie, póki jeszcze mógł.
***
Z trudem poznał Annikę: miała wtedy krótkie włosy, pełniejsze policzki, mniejsze piersi i była o wiele niższa, choć dziś i tak nie zaliczała się do wysokich osób. Zasadniczą różnicę można było dostrzec w oczach: niegdyś były błękitne niczym morze, a teraz stały się zielono-żółte. Tęczówki w takich kolorach to wizytówka każdego shinigamiego.
— Co się z nimi stało? Gdzie są teraz?
Magdalen posmutniała. Choć już odbyła żałobę po dzieciach, nadal ich wspomnienie bolało.
— Za tydzień będzie pięć lat, odkąd popełnili samobójstwo. Obydwoje skoczyli z czwartego piętra tego domu.
Żadne z bliźniąt nawet nie udawało zaskoczenia, ponieważ pani Vilnius wydawała się tak przybita, że nie mieli serca jej tego zrobić. Nicodemus spojrzał na swoją twarz z fotografii. Od tamtego czasu ściął włosy, nabrał ciała, a tęczówki, podobnie jak u siostry, zmieniły kolor. Rysy jego twarzy nieco się wyostrzyły, a lewą rękę zdobiła cienka, niewyraźna blizna.
Kiedy znów spojrzał na matkę, jego oczy zapełniły się łzami, mimo że wcale nie chciał płakać. Sam nie wiedział dokładnie, dlaczego nagle zachciało mu się szlochać. Z powodu matki? Swojej śmierci? Anniki?
Czy żałował swojej decyzji? W żadnym wypadku. Kochał bliźniaczkę. Był do niej tak przywiązany, że nie był pewien, jak sobie poradzi bez niej. To dlatego wtedy skoczył razem z nią.
— Przyjaźniliśmy się z nimi dawno temu. — Annika włączyła się do rozmowy, jednak jej głos był pusty, bez wyrazu, choć Nicodem czuł, że siostra cierpi prawie tak samo jak wtedy, za życia, kiedy miała depresję. — W liceum. To byli dobrzy przyjaciele. Współczujemy pani z całego serca, pani Vilnius.
Nastąpiła chwila ciszy, każda z trzech osób była pogrążona we własnych myślach. Dziewczyna spojrzała na swój zegarek na ręce, który wskazywał 12.21. Nie wytrzymała.
— Mamo... Mamo, to ja, Annika — Z trudem przełknęła ślinę, a Nicodem uścisnął jej rękę, by ją pocieszyć. — Kocham cię.
— Mamusiu, mamy ci tak dużo do powiedzenia, ale brakuje nam czasu. Kocham cię. Powiedz, że ty też nas kochasz i nam wybaczasz. — Żniwiarz chwycił jej żylastą, pomarszczoną dłoń.
Poznała ich.
— Nico... Annie... — Na jej twarzy malowało się tysiąc emocji naraz. Zaskoczenie, ból, niedowierzanie, troskę, miłość. — Kocham was. Kocham i nigdy nie przestanę. Wybaczam wam wszystko. Kocham was.
W tym momencie minutowa wskazówka zegarka Anniki dotarła na drugą kreskę po czwórce. Magdalen Vilnius zaczęła umierać. Zaczerwieniła się, ręce zaczęły jej drżeć bardziej niż zwykle. Rodzeństwo odwróciło wzrok.
Kiedy Ingrid Brown przyszła zabrać duszę matki bliźniąt, po Annice i Nicodemusie nie został ani ślad.
Zrobili zakazaną rzecz. Kontakty z rodziną czy przyjaciółmi sprzed śmierci były zabronione. O tym mówiła pierwsza zasada shinigami. Oczywiście blondynka i czarnowłosy nie zamierzali nikomu o tym wspominać, bo mieliby spore kłopoty. Dlatego postarali się, żeby żaden Żniwiarz nie zorientował się, że odwiedzili matkę przed jej śmiercią.
***
Zaraz po wyjściu Jessiki Victoire zawołała Christophera. Pogrążony w lekturze „Timesa” demon niechętnie wstał z kanapy. Był niepocieszony, zresztą jak zwykle, gdy zmuszano go do pracy. Leń pierwszej klasy, lecz musiał dostosować się do rozkazów swojej właścicielki.
— Co to niby miało być? — syknęła wściekła.
— A o co pytasz? Bo trochę nie ogarniam, o czym rozmawiamy — odparł nieco zdezorientowany mężczyzna. Chodzi jej o to, że leniuchował, czy o to, że jeszcze nie zabił tamtego faceta?
— Christopherze Amarenisie, trzymaj się z daleka od Jessiki, bo pożałujesz.
Otworzył usta ze zdziwienia. Tego się nie spodziewał. Czy Victoire właśnie sugerowała, że próbuje uwieść jej najlepszą przyjaciółkę? W głowie mu się to nie mieściło.
— Yes, my lady — Położył dłoń na piersi, klękając przed nią na jedno kolano.
— Skoro już sobie wyjaśniliśmy tę kwestię, to...
— Za pozwoleniem, pa... Victoire. — Z rozpędu znów nazwałby ją panienką, a wiedział, że woli, żeby zwracał się do niej po imieniu. Blondynka skinęła głową i ruszyła do swojego pokoju. Sługa wstał i podążył za nią, nie przerywając: — Chyba mam pewną informację, która cię zainteresuje. — Wydała z siebie pomruk ciekawości, więc kontynuował: — Ktoś obserwował nas z dachu domu naprzeciwko. Słońce odbiło się w szkłach jego lornetki. Chyba znasz owego osobnika, bo miał przy sobie karabinek snajperski.
Zszokowana zatrzymała się z ręką na klamce drzwi swojego pokoju. Odwróciła się do Amarensisa i powiedziała powoli i dobitnie, żeby dotarło do niego każde słowo:
— Obiecaj, że nie pozwolisz, aby stała mi się krzywda. Nie możesz zostawić mnie w niebezpieczeństwie samej, rozumiesz?
— Zapłacę choćby własnym życiem, Victoire. Włos ci z głowy nie spadnie. — Uśmiechnął się lekko. — Miałabyś coś przeciwko małej wycieczce dziś wieczorem?
*podkrada tyle cukierków ile tylko uniesie*
OdpowiedzUsuńNo dokładnie! Nie liczy się długość tylko to, że jest! No i oczywiście jakość, a do niej w żadnym wypadku nie mogę się przyczepić!
Tym razem nawet nie znalazłam żadnej literówki (w rozdziale) tylko to:
"Jak już ktoś może wie, zamierzam napisać cała blogową trylogię o Nicodemie." ~ całą
"Nicodem spojrzał w niebo, zamyślony." ~ bez przecinka
Musiałam się przyczepić jak zwykle...
Tak czy siak... mam taką skrytą nadzieję, że Victoire była zazdrosna ^.^ (nie wiem czemu)
No to weny ślę i pozdrawiam ;3
*ucieka tam gdzie nikt jej nie znajdzie by wierzyć w głupie nadzieje i wcinać podkradzione cukierki*
Yui, mnie nie przeszkadza to, że się czepiasz. Krytyka to jedno, hejty to drugie.
UsuńWiesz, ja też bym była zazdrosna. Już i tak trudno mi oddać Christophera Victoire, no ale... *nad głową zapala się żarówka* Następnym razem bohaterką bloga uczynię samą siebie! *zadowolona* Najchętniej sama bym go porwała do domku w środku lasu, żeby Victoire nas nie znalazła, ale wtedy blog nie miałby sensu. Zrobię to po napisaniu trylogii :P
A swoją drogą... W rozdziale jedenastym pojawi się ktoś z Life of Demon :D Tak, rozdział jedenasty już jest napisany. W zeszycie.
Podrawiam!
Informuję, że stażystka, która miała ocenić Twój blog, zrezygnowała. Dlatego też "Life of Shinigami" powróciło do Wolnej Kolejki :(.
OdpowiedzUsuń[konstruktywna-krytyka-blogow.blogspot.com]
Jestem, przeczytałam, chociaż trochę mi się zeszło. Sesja, takie czasy, niestety tak bywa.
OdpowiedzUsuńRobi się coraz ciekawiej, jednak wciąż się gubię. Rozdziały są tak rzadko, że jak potem czytam o postaciach, to muszę się zastanawiam, kto był kim i kto z kim przystał i czemu akurat tak. No ale dałam radę. Bliźniaki nieładnie złamały prawo, a ta zazdrosna kontrahentka mnie bawi xD. Ciekawa jestem, co się stanie z tym, kto ją obserwuje. I dlaczego ona nie kazała go zabić?
Jest trochę błędów, ale nie chce mi się wypisywać, za gorąco jest, głównie powtórzenia albo dziwne określenia. No i takie krótkie zdania, jak na przykład: "Na przegubie lewej dłoni brzęczała bransoletka.". Byłoby lepiej uściślić, że na jej ręce, bo tak to zdanie wydaje się wyrwane z kontekstu.
No, a na koniec zapraszam do siebie. Wiem, że utknęłaś gdzieś w środku opowiadania, ale w rozdziale, który pojawi się jutro, będzie opis Piekielnej Biblioteki. I jakoś tak sobie pomyślałam, że jak zerkniesz i przeczytasz, to zrozumiesz, co mnie wtedy tak specjalistycznie ubodło :P.
Do następnego :*.
Witam,
OdpowiedzUsuńrozdział jest wspaniały, spotkali się jeszcze przed jej śmiercią z matką, chyba to było im potrzebne... a Victorie chyba była zazdrosna...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia