Strony

środa, 28 września 2016

11. Nienawiść i bezpieczeństwo

Dobry wieczór... Aua, aua, nie bijcie! To wszystko wina smerfów! Ja naprawdę nie chciałam opuszczać Was na miesiąc,  naprawdę chciałam opublikować to w poniedziałek, ale te cholery robiły wszystko, żeby zrobić mi na złość: zjadły zapasy weny i całą czekoladę, i czas mi zabrały, i co noc szepczą do ucha nauczycielom, że ta 3B dawno kartkówki nie miała... W każdym razie żyję, nie zawieszam ani nie kończę jeszcze bloga, próbuję napisać jakiś rozdział, żeby być do przodu z materiałem.
Piszcie, co myślicie o rozdziale, o bohaterach, Waszych spekulacjach. Moim zdaniem wyszedł tak sobie, ani dobrze, ani źle. Mogło być o wiele lepiej. Co ja myślę o bohaterach? Wolę się nie wypowiadać, jeszcze wygadam się z planami co do postaci... Powiem jedno — Anthony, uwielbiam cię!
W niedzielę możecie liczyć na mały bonusik w postaci... No właśnie, czego? Co chcecie przeczytać? Ankieta — patrz kolumna bloga. Czas na wybór macie do północy z piątku na sobotę. Mało, wiem :/
Trzymajta się!
Heques a. Drav, jak kto woli.

11. Nienawiść i bezpieczeństwo


Christopher cicho zamknął za sobą drzwi do pokoju Victoire. Choć służył jej dopiero cztery dni, czuł się, jakby od zawarcia ich paktu minęły miesiące. Dzięki temu, że wszedł do jej umysłu i wiedział o niej już wszystko, co kamerdyner powinien wiedzieć o swojej pani, zaoszczędził wiele czasu, który musiałby poświęcić na poznawanie jej. Na nieszczęście Victoire działało to tylko w jedną stronę, zaś demonowi było to na rękę — Victoire nie mogła poznać nieprzyjemnych momentów z jego życia.


Zegar wskazywał dokładnie siódmą, kiedy mężczyzna, postawiwszy na stoliku kubek z gorącym kakao, stanął obok łóżka blondynki. Wyglądała spokojnie, oddychała głęboko; widać było, że ma ciekawe, słodkie sny. Aż nie chciało mu się jej budzić.

— Victoire, wstawaj.

Nie zareagowała, czego się spodziewał. Drgnęła dopiero, gdy dotknął jej ramienia i powtórzył prośbę.

— Nie chcę… — mruknęła dziewczyna spod kołdry.

— Spóźnisz się do szkoły, panienko. — Nie mógł się powstrzymać od dodania tego ostatniego słowa.

— Nie mów do mnie per panienko, już cię o to prosiłam — burknęła i niechętnie przeciągnęła się w łóżku.

— Jeżeli wstaniesz, panno Victoire, przestanę cię tak nazywać — powiedział Amarensis wrednie. Victoire miała ochotę rzucić w niego poduszką. Dobrze wiedział, że ją denerwuje.

— Christopher, proszę cię… — Zaczynała marudzić, ale przeciągnęła się jeszcze raz i powoli wstała z łóżka. Ziewnęła. — Zrobiłeś mi kakao? — zdziwiła się, zauważywszy parujący, wyszczerbiony kubek. Poczuła charakterystyczny zapach ulubionego napoju.

— Na dobry początek tygodnia — przytaknął. Znał sposoby na udobruchanie swojej właścicielki, która uśmiechnęła się radośnie, sięgając po naczynie.

— Okej, wybaczam ci tę panienkę.

Usiadła na kanapie i delektowała się smakiem kakao. Christopher po chwili namysłu zajął miejsce obok. Zastanawiał się, jak zacząć rozmowę.

— Wolisz iść do szkoły sama czy mam być przy tobie? — spytał prosto z mostu. — Decyzja należy do ciebie, ja się do niej dostosuję.

Spojrzała na demona, niezbyt rozumiejąc, o co mu chodzi.

— Chcesz, bym był przy tobie, czy życzysz sobie mieć spokój od mojej osoby?

Victoire zastanawiała się przez chwilę.

— Z jednej strony wolałabym mieć cię przy sobie, byłoby bezpieczniej. Nie wiadomo, co wymyślą ci wariaci. Z drugiej strony nie chcę, by ktokolwiek o tobie wiedział. Jessica już wie i wcale mi się to nie podoba — stwierdziła i przerwała na chwilę. — Chyba że dasz radę wszystkich zmanipulować, że wcale cię tam nie ma?

— Dla mnie będzie to trudne. Im więcej osób muszę oszukać, tym cięższa jest to robota. Zaś dla innych istot nadnaturalnych wmówienie czegoś jednostce będzie problemem,  a kontrolowanie naraz setki ludzi ot bułka z masłem. Podejrzewam, że do tej drugiej grupy zalicza się anielica, która ostatnio była z St. Morrisem i dlatego nikt nie zwrócił na nas uwagi. — Zamilkł na moment. — Mogę po prostu obserwować sytuację z daleka i zainterweniować, kiedy będzie taka potrzeba. Zresztą w twoim liceum jest osoba, która zawarła pakt z demonem, który stoi po naszej stronie.

— Czy ja ją znam?

— Niewątpliwie tak — odparł ogólnie Christopher. — A dziś do twojej klasy dołączy nowa osoba. Nie zdziw się, gdy przyjdzie.

— Kto to taki? — zaciekawiła się, marszcząc brwi.

— Wątpię, czy chcesz to wiedzieć. Z tego, co zauważyłem, ty i Anthony niespecjalnie się polubiliście.

Victoire westchnęła z irytacją. Odnosiła wrażenie, że Horowitz znienawidził ją od pierwszego wejrzenia, a szesnastolatka nie miała pojęcia, dlaczego. Przez to, że Anthony traktował ją tak chłodno, nie przepadała za nim, lecz nie skreślała szansy na bliższą znajomość, lecz to, jak się ona potoczy, zależało już od chłopaka i jego stosunku do niej.

— No dobrze, zostańmy przy tym, że będziesz czuwał z daleka. — Zmierzyła wzrokiem Amarensisa, odkładając kubek po napoju na blat stołu. Wstała, by przygotować się do szkoły. — Tylko tym razem nie baw się mną, dobrze?

— Yes, my lady.

***

O siódmej rano już sporo osób kręciło się po Euston Road. Ludzie zmierzali do albo ze stacji londyńskiego metra, która znajdowała się właśnie na tej ulicy. Wprawdzie Nicodem też mógłby udać się z Marylebone Station na Euston Station, ale niezbyt lubił komunikację publiczną. Zdecydowanie preferował spacery po mieście, podziwianie zarówno nowoczesnych, jak i wiekowych budynków, drzew w parku, wolał patrzeć na tych zabieganych mieszkańców i słuchać melodii miasta niż ciemne i nieprzyjazne tunele metra.

Stanąwszy pod wysokim, stalowo-szklanym apartamentowcem, nacisnął guzik z cyfrą 9. Mieszkanie w tym luksusowym  wieżowcu niewątpliwie było kosztowne, lecz osoba, która tu rezydowała, mogła sobie na to pozwolić, choć jeszcze nie wyznała Vilniusowi, jakim cudem może płacić za niebotycznie wysoki czynsz, nie tknąwszy jakiejkolwiek pracy od wieków.

W domofonie odezwał się kobiecy głos.

— Słucham?

—  To ja, Nico.

— Wchodź. — Rozległ się charakterystyczny dźwięk. Żniwiarz wszedł do środka i skierował się w stronę schodów. Za windami też nie przepadał. Wspiął się na czwarte piętro bez wysiłku. Rozejrzał się po wysokim holu. Jedne z drzwi były uchylone specjalnie dla niego.

Wszedł do mieszkania bezdźwięcznie, ale domownicy jakimś sposobem zauważyli jego obecność. Przestronny hol, w którym się znalazł, wychodził prosto na salon, w którym nie było nikogo. Po lewej znajdowały się drzwi do łazienki, a po prawej ustawiono pojemną szafę z dużym lustrem oraz wieszak.

— Tata! — pisnęły jednocześnie dwa dziecięce głosy. Nicodem usłyszał szuranie krzeseł i moment później obejmowały go szczupłe ramiona. Mężczyzna uśmiechnął się radośnie.

— Cześć! — Położył dłoń na głowie platynowowłosego chłopca.

— Tęskniliśmy, wiesz? — powiedziała dziewczynka, zarumieniona z ekscytacji.

— Wiem, Sheille. Ja też za wami tęskniłem, nawet nie wiesz, jak bardzo. — Shinigami wziął ją na ręce i mocno przytulił.

— Przybyłeś w dobrym momencie, tatusiu — poinformował Vilniusa chłopiec. — Właśnie mieliśmy się zabierać za francuski.

— Spokojnie, Thaniel, ta lekcja cię nie ominie — roześmiała się młoda, ciemnowłosa kobieta. Wyglądała na nie więcej niż dwadzieścia siedem lub osiem lat. Uwagę przyciągały jej intensywnie zielone oczy i odrobinę ciemniejsza karnacja, niewskazująca na brytyjskie pochodzenia. Poruszała się z gracją i wdziękiem kocicy.

Zaś rodzeństwo, Sheille i Thaniel, wyglądało bardzo podobnie do siebie: te same jasne, kręcone włosy, różniące się jedynie długością, oczy w nietypowym odcieniu błękitu, otoczone długimi czarnymi rzęsami, szczupłe, delikatne ciałka, małe noski i radosne uśmiechy. Bliźnięta były zupełnie niepodobne do matki.

— Litości, już od siódmej rano torturujesz je francuską gramatyką? — Nicodemus udawał oburzenie, ale obdarzył ją uśmiechem, w którym zawarł całe szczęście i zadowolenie ze spotkania. — Wyglądasz pięknie, Rilian.

— Mówisz mi to zawsze zamiast powitania, ale dziękuję. — Odwzajemniła gest. — Napijesz się czegoś?

Vilnius grzecznie odmówił, postawił Sheille na podłodze i puścił oko do Thaniela. Cała czwórka przeszła do dużego, jasnego salonu. Z okien roztaczał się widok na Euston Station. W pokoju znajdowała się miękka sofa, drewniany stolik, komoda z kilkoma zdjęciami w ramkach, regał z książkami w wielu językach, telewizor z dużym, płaskim ekranem, fortepian i dwie stojące lampy. Wszystko to zmieściło się w pomieszczeniu i nawet zostało jeszcze sporo miejsca na ciemnych panelach podłogi, z którą kontrastowały ściany w kolorze pastelowej zieleni.

— Zagrajmy w coś! — zawołał chłopiec.

— Przyniesiemy planszę do chińczyka! — zawtórowała mu siostra i razem pobiegli do swojego pokoju.

— Nadal są nierozłączni — zauważył Nicodem, usiadłszy na kanapie.

— Tak, i to mnie niepokoi — odparła Rilian. — Nie mogą znajdować się od siebie dalej niż kilkanaście metrów, muszą stale mieć się na oku, inaczej… Sam wiesz, co się z nimi potem dzieje. A jeżeli wokół są jeszcze inni ludzie, byłoby jeszcze gorzej. Ktoś mógłby tego nie przeżyć. Dlatego nie posłałam ich do szkoły. Kontaktu z ludźmi nie mają prawie w ogóle, to zrozumiałe, jeżeli mają antropofobię. Cieszę się, że tak się do ciebie przywiązały.

Nicodemus nie był biologicznym ojcem tej dwójki. Rilian, choć wcale na taką nie wyglądała, była demonem. Teoretycznie nie miała możliwości zajścia w ciążę. Zdradziła Żniwiarzowi, kim jest ojciec tych dzieci. Nicodem był jedną z najbliższych jej osób, pozostał jej przyjacielem nawet po śmierci. Kiedy urodzili się Sheille i Thaniel, odwiedzał ją jeszcze częściej, mimo że zazwyczaj demony i shinigami nie przepadali za sobą. Pomagał Rilian przy opiece nad nimi, a bliźnięta zaczęły traktować go jak ojca. Nicodem kochał je jak własne dzieci.

Sheille i Thaniel wrócili z pudełkiem gier i zaczęli rozkładać planszę.

— Tatusiu, jakie chcesz pionki? — spytał Thaniel.

— Czerwone. — Zawsze wybierał właśnie te.

— Dlaczego przychodzisz do nas tak rzadko? — Tym razem to dziewczynka zadała pytanie.

Uśmiechnął się do przybranej córki. Była taka słodka.

— Na razie mam dużo pracy, ale obiecuję, że będziemy się spotykać częściej.

— Trzymam cię za słowo, Nicodemus — powiedziała Rilian z wrednym uśmieszkiem na ustach.

***

Pan Harry Pevensie, nauczyciel historii i wychowawca klasy Victoire, poprosił o ciszę. Obok niego, ku niezadowoleniu, ale i ciekawości Victoire, stał wysoki, poważny blondyn o zielonych oczach. Chłodno obserwował dwudziestu uczniów, którzy natychmiast umilkli, skupiając uwagę na nastolatku.

— Klaso, oto Anthony Horowitz, nasz nowy uczeń. Mam nadzieję, że się polubicie. — Historyk rozejrzał się po klasie, a Victoire pospiesznie odwróciła wzrok, modląc się w duchu, by nauczyciel nie kazał chłopakowi usiąść obok niej. Na jej nieszczęście Jessica znów zaspała i miejsca po jej prawej stronie zostało wolne. — Siadaj gdziekolwiek.

„Nie idź tutaj, nie idź tutaj, błagam, usiądź wszędzie byleby nie przy mnie”, prosiła w myślach Victoire, wpatrując się w plecy siedzącej przed nią Virginii Evans, jednak jej mina pozostała obojętna. A przynajmniej tak jej się wydawało. Usłyszała ciche, zbliżające się kroki. Anthony zajął miejsce Jessiki, będąc czujnie śledzonym przez uczniów. Gdy spojrzał na swoją nową koleżankę z ławki, jego usta wygięły się w półuśmiechu. Victoire zastanawiało, o czym myśli, gdy się tak zachowuje, lecz nie zaszczyciła go dłuższym spojrzeniem.

Pan Pevensie zaczął wykład, a uwagę studentów pochłonęła epoka napoleońska. Anthony wyciągnął z plecaka piórnik, zeszyt i podręcznik. Zadbane dłonie położył na blacie. Będąc pewnym, że cała klasa na dobre zajęła się lekcją, chłopak nachylił się do blondynki i szepnął jej do ucha:

— Nie wychodzi ci to ukrywanie uczuć, panno Scott. Można z ciebie czytać jak z otwartej książki. Radzę potrenować przed następnym razem.

— Wkurzasz mnie, Horowitz — syknęła, zła, że ją przejrzał.

Z zadowolonym uśmiechem odsunął się od dziewczyny, bez żadnego słowa, choć na końcu języka miał ciętą ripostę.

Victoire prychnęła cicho. „Arogancki”, pomyślała. „Teraz jestem na niego skazana”. Przeklęła w myślach Jessikę.

Po co on właściwie pojawił się w jej szkole? Podejrzewała, że tylko po to, by zrobi jej na złość. Od początku Anthony nie wzbudzał sympatii szesnastolatki, a teraz jej niechęć jeszcze przybrała na sile. Byli na dobrej drodze do prawdziwej nienawiści.

1 komentarz:

  1. Witam,
    Nico tak miło, że jest jak ojciec dla tych dzieci, no i Chris wspaniale...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń