Strony

niedziela, 2 października 2016

2.10.2016 — R.I.P Dravelia

Drugi października to bardzo zły dzień. Zwłaszcza w 2016 roku, bo wypada w niedzielę, kiedy siedzę w domu. A co takiego złego jest w tej dacie?
W sumie dla was — nic. Dla mnie — wszystko. Wspominałam już, że Nicodem nie lubi obchodzić urodzin, prawda? Ma to chłopak po mamusi. Ja też tej imprezy nie lubię. Czemu?
Powodów są tysiące: bo goście, bo życzenia, bo nietrafione prezenty, bo jest się w centrum uwagi, bo każdy pyta: „No, to co tam słychać u ciebie?”, bo świadomość, że za pięćdziesiąt lat o tej porze będę ślepa jak kura, bo się starzeję, bo sprzątanie, bo nieudolne pieczenie ciast... Dziś stwierdziłam, że urodziny są dla wszystkich, tylko nie dla jubilata.
Normalnie masakra. Trucie dupy już od jedenastej rano. Na następny raz wywieszę na drzwiach kartkę „Nie ma mnie, nie żyję, nie istnieję na 24 godziny”, przykryję się kołderką i BĘDĘ MIAŁA NA WSZYSTKO WYRĄBANE.
No. Tak się wkurzyłam, że wpadłam w przygnębienie, a jak jestem w dołku, to i miniaturka depresyjna. W ogóle skoro nie lubię swoich urodzin, to i post miał się nie pojawić, no ale...
Także miłego czytania :)
Heques




Dzień nie zapowiadał się ciekawie. Niebo zdobiło nie słońce, lecz gęste, ołowiane chmury, które wyglądały, jakby zaraz miały runąć na ziemię, grzebiąc ją pod swoim ciężarem. Zanosiło się na ulewny deszcz, co było w Londynie normalnością w marcu.
Anthony lubił taką pogodę. Potrafił godzinami w milczeniu patrzeć na spływające po szybie krople, tworzące na niej skomplikowany labirynt. Deszcz był fascynujący; nie rozumiał, dlaczego ludzie złościli się, gdy w prognozie pogody zapowiadano ulewy. Mówili, że świat deszczem płacze, ale chłopiec się z tym nie zgadzał. Uważał, że spadająca z nieba woda jest cudownym zjawiskiem, a szarość świata w jego trakcie jest niesłusznie interpretowana jako monotonia i melancholia.
Anthony był cichy i nie lubił zwracać na siebie uwagi. Poważny, platynowowłosy chłopiec miał dopiero siedem lat, a już przeszedł więcej niż dwudziestolatek. Może to śmierć rodziców dziecka sprawiła, że nie był tem samym dzieckiem, co kilka lat temu.
— Paniczu, przeziębisz się. — Silvester wszedł do pokoju Anthony'ego, który siedział skulony i zamyślony na parapecie okna w samej piżamie, przyglądając się pełzającej między drzewami mgle. Oderwał się od myśli i spojrzał na mężczyznę. Od śmierci rodziców był dla niego jak starszy brat, opiekun i jednocześnie anioł stróż, chociaż „anioł” w stosunku do Moonrose'a to złe określenie.
Silvester wziął leżący na łóżku koc i otulił nim swojego młodego właściciela.
— Dlaczego już nie śpisz? Dzieci powinny spać jak najdłużej — powiedział, przyglądając się jego smutnej, poważnej twarzy. Tak, siedmiolatek był zasmucony. Zazwyczaj Anthony był poważny, ale nie smutny. Silvester pomyślał, że znów musiał we śnie przeżywać odejście swoich rodziców z tego świata.
— Dziś jest ten dzień, prawda?
Moonrose wiedział, o co pyta. Dzień, w którym się poznali, dzień, kiedy zawarli umowę. Dzień śmierci Claire i Francisa Horowitzów. Tak, to ta data. Dokładnie dwa lata temu, szesnastego marca, zginęli nieszczęśliwie w wypadku samochodowym, a Anthony'emu udało się przeżyć dzięki kontraktowi z demonem.
— Prawda — przytaknął cicho Silvester. Chłopiec znów zapatrzył się w obraz za oknem. Mgła gęstniała, zamieniając wesoły, brzmiący głosami ptaków i szelestem liści park w straszny, nieprzyjazny ludziom las, w którym czaiły się najgorsze potwory, którymi straszono dzieci. Anthony nie bał się wejść do niego w taką pogodę, lecz dzisiaj było mu smutno, więc i park zdawał się bardziej przerażający.
Z nieba zaczął padać deszcz. Najpierw nieduże, jakby nieśmiałe kropelki, które jednak szybko zamieniły się w nieprzerwane strumyki wody. Kiedy Anthony tak patrzył na świat, na jego policzkach pojawiły się słone łzy, a świat szlochał razem z nim.
Nie płakał często. Kiedy zdarł sobie kolano, nie panikował na widok krwi. Nie mazgaił się, gdy ktoś go uderzył albo nie dostał tego, czego chciał. Płakał tylko wtedy, kiedy czuł naprawdę silne emocje, ale i wtedy zazwyczaj po kilku minutach uspokajał się.
Silvester wyciągnął chusteczkę i osuszył łzy swojego panicza oraz wytarł nos.
— Wiesz, Silvester — zaczął chłopiec. Starał się już nie płakać, choć nadal miał taką ochotę. Głos mu drżał. — Żal mi rodziców, ale wiem, że już nie wrócą. Nie wolno mi ciągle płakać z ich powodu. Jestem już na tyle duży, że to wiem, ale dalej jest mi smutno. Lecz gdyby oni nie umarli, nie poznałbym ciebie. Chcę, żebyś nigdy nie umarł. Chcę, żebyś zawsze był ze mną, wiesz? Zawsze.
Silvester uśmiechnął się. Nie był człowiekiem, nie rzucał słów na wiatr. Zawsze dotrzymywał danego słowa, choćby miało go to drogo kosztować.
— Będę z tobą, Anthony. Na zawsze będę przy tobie. Obiecuję.
Horowitz wyciągnął ręce do demona, a koc spadł z jego ramion. Silvester domyślał się, o co prosi jego panicz, a co wstydził się powiedzieć.
Wziął na ręce szczupłe ciało siedmiolatka i mocno przytulił. Anthony poczuł silny uścisk demona, jego cynamonowy zapach i ciepło ramion. Objął jego szyję. Silvester stał tak, nieruchomo, przytulając blondyna, dopóki młody Horowitz nie zasnął, a i potem jeszcze długo się nie ruszał, rozmyślając o swoim paniczu.
Był demonem, więc nie miał uczuć. Czuł się z tym beznadziejnie, będąc opiekunem siedmioletniego dziecka. Anthony powinien doświadczyć miłości rodzicielskiej, której Silvester nie był w stanie mu zaoferować. Jego przywiązanie do blondyna było tylko nędzną imitacją tego uczucia, ale nie potrafił inaczej. Był tym, kim był, nie mógł tego zmienić, chociaż czasem bardzo chciał być człowiekiem, doświadczyć uczuć, których nigdy nie doznał żaden pochodzący z piekła demon. Pragnął szczerze kochać i być kochanym, lecz rzeczywistość była okrutna.
Westchnął. Delikatnie wyswobodził się z dziecięcych ramion, ułożył Anthony'ego w łóżku i otulił kołdrą. Po  chwili wyszedł z pokoju swojego panicza.

Gdy się obudził, na dworze nadal padało. Krople głośno uderzały w parapet i szybę, grając melodię, którą tak uwielbiał. Anthony leżał, wsłuchując się w muzykę  deszczu i próbował przypomnieć sobie rodziców.
W pamięci odnalazł kilka niepowiązanych ze sobą, trywialnych wspomnień, które dla niego miały ogromną wartość. Przypomniał sobie sytuację, która miała miejsce dokładnie trzy lata temu. Obudziwszy się szesnastego marca 2002 roku, ujrzał nad sobą uśmiechniętą twarz matki, teraz przesłoniętą mgłą niepamięci. „Wszystkiego najlepszego, Tony”, powiedziała zamiast powitania i mocno przytuliła syna.
Rok po tym, dokładnie szesnastego marca 2003 roku ojciec i matka chłopca zginęli, a Anthony przestał obchodzić urodziny. Ten dzień postanowił poświęcać rodzicom, a nie sobie. Co roku chodził na cmentarz i wspominał ich, zamiast czekać na urodzinowy tort. Nie lubił obchodzić urodzin, właśnie ze względu na te wydarzenia.
Rozległo się cichutkie pukanie do drzwi. Silvester wślizgnął się do pokoju.
— Nie śpisz już, paniczu?
— Pójdziemy na cmentarz, kiedy tylko przestanie padać — powiedział chłopiec, podnosząc się z łóżka.
— Zanim gdziekolwiek pójdziesz, powinieneś coś zjeść.
— Nie jestem głodny.
Silvester spojrzał na niego łagodnie. Anthony potrafił być naprawdę uparty, lecz koniec końców i tak ulegał prośbom demona.
— Na co masz ochotę?
— Mówię przecież, że nie jestem głodny — odparł spokojnie Horowitz. Sięgnął po przygotowane wcześniej przez Silvestra ubrania i szybko się przebrał. Za oknem deszcz osłabnął, lecz nadal padało dość silnie. Anthony zapatrzył się w spływającą po szybie wodę. Westchnął. Teraz chciał, by choć na godzinę przestało.
Cały dzień minął mu na czekaniu, aż deszcz się zlituje i pozwoli mu na wizytę na cmentarzu, lecz pogoda jakby robiła mu na złość. Dopiero wieczorem pogoda się poprawiła, ale widoczność pogorszyła się z powodu obecnej wszędzie mgły, jednak Anthony'emu nie była ona straszna.
Mężczyzna i chłopiec wyszli z domu. Silvester niósł w siatce znicz, a jego młody panicz trzymał w dłoniach skromną wiązankę kwiatów. Na ulicy nie było żywej duszy; nawet ptaki schowały się w swoich gniazdach, nawet koty dachowe, które w tej części Londynu były niemal plagą. Światła latarni ulicznych niedokładnie rozpraszały białe wstęgi gęstej mgły, a cienie, które rzucały gałęzie drzew, przeraziłyby niejednego siedmiolatka. Jednak Anthony szedł przed siebie, nie zwracając na nie większej uwagi. Nie bał się, wiedział, że Silvester go obroni przed każdym niebezpieczeństwem. Przecież obiecał.
Nie szli długo, może dziesięć minut. Ich oczom ukazały się zdobione mosiężne pręty ogrodzenia cmentarza i uchylona furtka, do której prowadził równy chodnik. Anthony skierował się do ostatniego,  prawie zapomnianego rzędu mogił. Claire i Francis spoczywali tuż przy ścieżce. Ich grób nie wyglądał jakoś szczególnie — ot prosta, granitowa płyta z tablicą, którą zdobiły miedzianozłote litery, które mieniłyby się w blasku latarni, gdyby te nie były rozmieszczone rzadziej niż na ulicy. Nikomu nie było potrzebne dobre oświetlenie w nekropolii, gdyż nikt o zdrowych zmysłach nie udałby się o tej godzinie na cmentarz.
Panicz Silvestra położył wiązankę kwiatów na kamieniu i przed chwilę gładził go, ogrzewając ciepłem swojej dłoni.
— Szkoda, że odeszli. — Anthony wyciągnął dłoń po zapalony przez Silvestra znicz. Demon był zaskoczony, ponieważ Anthony rzadko odzywał się sam z siebie, ale kiedy już otwierał buzię, mówił nadzwyczaj dużo. Podał mu lampion, który ten położył z czułością na granicie. — Kocham was, wiecie? — Jego oczy po raz drugi w ciągu tego dnia zapełniły się łzami.
Silvester widział, że to dziecko cierpi. Bardzo cierpi. Życie go nie oszczędzało. Tak bardzo chciał ulżyć Anthony'emy w cierpieniu, tak bardzo chciał go pokochać. Ale nie miał duszy, która mogłaby go obdarzyć miłością. Nigdy jej nie będzie mieć, bez względu na to, jak potoczy się jego historia — ta rzecz była, jest i będzie niezmienna.
Pierwsze krople uderzyły o płyty chodnika i wpadły do kałuż. Po chwili rozpadało się tak, że nawet światło latarni było przyćmione. Silvester wyciągnął parasol i chwycił chłodną dłoń swojego młodego pana. Na jego obliczu łzy mieszały się z kroplami deszczu.
— Chodźmy do domu, paniczu.

3 komentarze:

  1. Smutne takie i depresyjne. Ale rozbawił mnie jeden moment.
    "Był demonem, więc nie miał uczuć. Czuł się z tym beznadziejnie." To w końcu jak było, bo w sumie to się wyklucza xD. Nie tylko tu zresztą, w mandze też. Wszędzie, gdzie ludzie próbują stworzyć postać bez uczuć xD.
    No, w sumie nie mam weny na komcie, jestem dziś zupełnie wyzuta, a jutro zaczynają się studia, no ale miałam przeczytać, a i tak zapomniałam o tym wcześniej, więc zostawiam po sobie ślad, żebyś wiedziała, że byłam, widziałam i ogarnęłam :D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo ^^ Idź spać, nie możesz jutro umierać ;)
      Cóż, ja mam uczucia (chyba) i prawdopodobnie dlatego nie jestem w stanie jakoś sensownie oddać tego, jAk czuł się wtedy Silvester, przyznaję się :)
      A teraz śpij. Kuroszowych snów! ^^

      Drav

      Usuń
  2. Witam,
    smutne, Silvester się jednak troszczy, a ten tekst, ze chciałby mieć uczucia...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń