Strony

poniedziałek, 10 października 2016

12. Komplikacje

Dobry!
Zdecydowanie powinnam zająć się pisaniem rozdziałów na zapas niż spokojnym fotografowaniem okolicy. No ale ostatnie w miarę ładne dni, trzeba korzystać, prawda?
Tytuowanie rozdziałów stało się dla mnie udręką. Na początku była to fajna zabawa, lecz teraz jakoś nie bardzo mam pomysły na nazwy :/ Masakra, ale skoro już zaczęłam w ten sposób, to i tak skończę.
Może ktoś zauważył — założyłam swoją własną stronę na Facebooku o nazwie Dravelia. Ktoś chce, może dać like, nie chcesz, nie zmuszam, żebrać nie będę ;)
Poza tym... Zrobiłam sobie coś z nogą, mam nadzieję, że to tylko obicie czy coś w tym stylu, bo ostatnio zaczęłam mieć frajdę z biegania z psem. Pomalowałam sobie też pazurki na czarno — to pierwsza duża zmiana w moim monotonnym życiu. Za dwa tygodnie jadę na dwa dni do Wrocławia, bardzo się cieszę z tego wyjazdu, ponieważ akcję jednego z opowiadań, które siedzi mi w głowie, zamierzam osadzić właśnie w tym mieście. Poza tym uważam, że będzie to „natchnione” miejsce i nabędę tam dużo, dużo weny do pisania.
Dość już o mnie, przejdźmy do rozdziału. Jest już z tych „nowych”, pisanych po decyzji o zmianie fabuły. Swoje odleżał, a ja odnoszę wrażenie, że im dłużej leży, tym gorszy mi się wydaje. Mam nadzieję, że tylko ja tak myślę :)

Dla mojego motywatora. Julianette, tak, o Ciebie chodzi. Dziękuję, że jesteś.

12. Komplikacje


Christopher czekał, opierając się nonszalancko o ścianę budynku szkoły Victoire. Mijający go ludzie przyglądali mu się obojętnie. Na dłoniach miał czarne rękawiczki bez palców, by zbyt ciekawskie osoby nie dostrzegły pentagramu. Cieszył się z powrotu do domu, bo było dość chłodno. Przez ostatnie osiem godzin nie wydarzyło się nic szczególnego, ale czarnowłosy wciąż pozostawał czujny. Shinigami mógł czekać, aż Amarensis przestanie by ostrożny i wtedy zrobić coś, czego Christopher mógł bardzo żałować. Mężczyzna nie mógł sobie pozwolić nawet na najmniejszy błąd — od tego zależało nie tylko jego życie, ale również los Victoire.
Znak na lewej ręce zaswędział i Christopher poczuł cień złości, która targała jego panią. Uśmiechnął się pod nosem. Był niemal całkowicie pewien, że to Anthony doprowadził ją do takiego stanu. Nie lubił, gdy była wściekła.
Zabrzmiał dzwonek, a po krótkiej chwili  z liceum zaczęli wysypywać się uczniowie. Zaniepokojeni spoglądali na zachmurzone niebo, lecz nie zapowiadało się ani na deszcz, ani na śnieg. Słońce raz po raz przebijało się przez białoszare chmury, sprawiając że na ustach Brytyjczyków pojawiały się uśmiechy.
Jak przewidział demon, ich nastrój nie udzielał się jego pani. Victoire potrzebowała chwili ,by wypatrzyć mężczyznę. Podeszła do Amarensisa, jej oczy aż lśniły z wściekłości. W myślach wymieniała wszystkie przekleństwa pod adresem Jessiki i Anthony'ego, które przyszły jej do głowy. Zauważyła lekki uśmiech Christophera, co ją bardzo zirytowało.
— A ty z czego się cieszysz? — spytała szorstko. Niezrażony jej tonem głosu czarnowłosy odparł:
— To nic szczególnego. Po prostu dziwię się, że jesteś taka zła i Anthony jeszcze żyje. — Dobrze pamiętał ból policzka pierwszego ranka.
— Nie jestem zła — poprawiła go. — Jestem w furii. — Założyła ręce na piersi i wzięła głęboki oddech. Gdy nieco się uspokoiła, ruszyła szybkim krokiem w stronę szkolnej żelaznej bramy. 
 Christopher bez słowa podążył za nią. Był ciekaw, czym nastolatek mógł ją do siebie zrazić, za byle co nie gniewałaby się aż tak. Nie wątpił, że Victoire rozszarpałaby blondyna na strzępy, gdyby tylko nie nienawidziła rękoczynów. To musiało być coś poważniejszego, ale nie zamierzał naciskać na nią, by mu się zwierzała. Przebywał wśród ludzi tak długo, że wiedział, iż prędzej czy później sami zaczną o tym mówić. Kobiety zazwyczaj nie potrzebowały na ochłonięcie tak dużo czasu jak płeć przeciwna.
Nie mylił się. Już po kilkudziesięciu krokach otworzyła usta.
— Jest arogancki — prychnęła. — Uważa się za lepszego od innych. Raczej się nie polubimy, wkurza mnie, kretyn — mamrotała, nie wiadomo czy bardziej do siebie, czy do towarzysza. Nie przerywał jej, pozwalając wyrzucić z siebie negatywne uczucia. — Jest po prostu irytujący, jakby jego celem było doprowadzenie mnie do szału. Zwłaszcza na matmie.
— Masz z tym problemy? — spytał demon. Dziewczyna potwierdziła skinieniem głowy, dodając, że chodzi o równania. Mężczyzna wrócił do tematu. — Wiesz, Victoire... Być może Anthony nie jest taki, jaki ci się wydaje. Może w głębi duszy jest miłym, romantycznym chłopakiem.
Roześmiała się mimowolnie. Anthony — romantykiem? Niemożliwe. Nie ma szans.
Minęli stację londyńskiego metra na zawsze zatłoczonej Buckingham Palace Road. Taksówki i busy, stojące w korku na jezdni, posuwały się w przód w żółwim tempie. Idący pieszo ludzie przebyli większy dystans w pięć minut niż te pojazdy w dwadzieścia. Christopher skrzywił się nieznacznie.
— Mam na myśli to, że być może wcale nie jest takim, jakim chce, by go postrzegano. Spróbuj go poznać od drugiej strony, nim definitywnie go skreślisz.
Jednak pani demona była pewna swego — Horowitz, mimo wyglądu anioła, był zimnym draniem bez uczuć, takim, który wiele zrobi, byleby sprawić jej na złość. Być może przesadzała, ale nie dopuszczała do siebie myśli, że lokaj może mieć rację.
— Wiesz, Christopher, odnoszę wrażenie, że znielubił mnie od pierwszego wejrzenia, choć nie wiem, czym sobie na to zasłużyłam. Nie mam pojęcia, o co może mu chodzić, że ciągle mi docina. Może... — Urwała patrząc na idącego obok towarzysza. Przed chwilą szedł jeszcze sprężystym krokiem i był zupełnie wyluzowany, a teraz nagle się spiął. Jego chód stał się ostrożniejszy i bardziej wyważony, ale nie stracił ani pewności siebie, ani tempa. Oddychał szybciej niż zwykle, nozdrza mu falowały, zawzięcie szukał czegoś spojrzeniem, starając się nie obracać głowy na wszystkie strony. — Chris, co się stało?
— On tu jest — powiedział cicho. Nie zamierzał udawać, że wszystko było w porządku. — Nie zatrzymujemy się, idziemy prosto,  póki czegoś nie wymyślimy. Jeżeli jest tu ten facet, to można się spodziewać, że nie jest sam.
— Christopher, co ty...? — Urwała nagle, dostrzegłszy w tłumie wysokiego mężczyznę o sylwetce zapaśnika. Miał krótkie ciemnoblond włosy i nie sprawiał wrażenia miłego człowieka. Victoire przypominał pewną nieprzyjemną osobę. — To on? St. Morris? — spytała ze strachem.
— Owszem. Jego anielica jest pewnie gdzieś w pobliżu. Chce, bym opuścił cię chociaż na chwilę.
— Ale nie zrobisz tego, prawda? — Była niepewna, chociaż wiedziała, jak będzie brzmiała odpowiedź kamerdynera. Wciąż nie mogła się przyzwyczaić do myśli, iż ten mężczyzna może oddać za nią życie.
— Oczywiście, że cię nie opuszczę, Victoire. To byłoby głupie.
Victoire wzięła głęboki wdech i powiedziała wyraźnie:
— Jeżeli go dorwiesz, nie możesz go zabić, rozumiesz? Nie możesz. — W jej oczach błysnęła stanowczość. — Nikogo nie zabijaj.
Demon nie zrozumiał jej motywów. Tamten mężczyzna tylko czyhał na jej życie, gotów na wszystko, a ona zabraniała Christopherowi zabijać wroga. Nie pojmował, ale zapyta ją o to później. Najważniejsze teraz było jej bezpieczeństwo.
— Yes, my lady — powiedział, kładąc dłoń na sercu.
— Boję się.
— Nic ci nie grozi, póki ja żyję — odparł spokojnie Amarensis.
— Nie boję się tylko o siebie — wyznała cicho. Nagle zrobiło jej się zimno, więc objęła się ramionami. — Martwię się o ciebie, głupku.

***

— No, Will, co tam słychać w szerokim świecie? — spytał Nicodem przyjaciela. T. Spears był dziś w wyjątkowo dobrym humorze, ale Żniwiarz zauważył, że radość w zielono-żółtych oczach starszego kolegi była innego rodzaju niż zwykle. — Jesteś dzisiaj jakiś taki... — Nie umiał znaleźć odpowiedniego określenia.
— Też byś się cieszył, gdyby w końcu wypuścili cię z pracy w tej przeklętej Bibliotece i przydzielili cię do zespołu z piękną boginią śmierci. — Uśmiech Willa stał się szerszy, a w oczach błyskało szczęście.
— Z kim? — zaciekawił się Vilnius.
— Z kimś, kogo bardzo dobrze znasz, Nico. Z Anniką!
Nicodema na chwilę zamurowało. Jego bliźniaczka nie przepadała za dłuższym towarzystwem mężczyzn, bo czuła się wśród nich bardzo nieswojo, dlatego często pracowała sama. Tylko okazjonalnie wypełniała swoje obowiązki shinigamiego z jakąś debiutantką, która nie była świadoma łaski, jaką została obdarzona, kiedy Annika godziła się z nią pracować. Nicodem był ciekaw, czy jego siostra już wie, że przyjdzie jej sądzić ludzi z tak kłopotliwym Żniwiarzem jak Will i jak w ogóle zareaguje na tę nowinę.
Nie miał pojęcia, co blondynka czuła wobec jego przyjaciela. Kiedy spotkali się po raz pierwszy, na początku nie zdradzała ochoty na bliższą znajomość, ale po kilkunastu minutach czuła się w towarzystwie Willa o wiele swobodniej niż przy wielu innych mężczyznach. Zdziwił się wtedy, że czarnowłosy działał na nią w ten sposób, ale równocześnie cieszył się, że zaufała temu zbzikowanemu facetowi. Nie mogła przez całe życie polegać tylko na Nicodemie. Później, w kawiarni, gdy mówiła o Willu, wydawała się być obojętna względem niego, choć Vilnius odnosił wrażenie, że w jej głosie skryło się zainteresowanie. Jej uczucia były zmienne jak kameleon.
— Słucham?
Tuż obok Nicodema niespodziewanie pojawiła się Annika. Nie doczekawszy się odpowiedzi ani od brata, ani od jego przyjaciela, westchnęła ze zniecierpliwieniem.
— Rozmawialiście o mnie — Zmrużyła oczy i założyła ręce na piersi. W tym momencie przypominała kropka w kropkę Magdalen Vilnius — ta sama zmarszczka między brwiami, stanowczy wzrok i przyspieszony oddech. Nicodem wiedział, że Annika należy do upartych kobiet i nie spocznie, póki się nie dowie, dlatego, by oszczędzić katuszy sobie i Willowi, odparł:
— Will mówi, że Natalie przydzieliła go do ciebie.
— Nie zgadzam się! — zawołała natychmiast. Na jej twarzy malowało się jednocześnie zaskoczenie, zdecydowanie i niechęć.
— Dlaczego? — spytał spokojnie William. Poczuł się urażony, ponieważ z jego ust zniknął zawsze obecny uśmiech, ale w jego spojrzeniu kryło się zaciekawienie.
— Bo... — Annika  zawahała się. — Bo ja pracuję sama. Nie lubię towarzystwa innych osób.
„Zwłaszcza mężczyzn”, dodała w myślach.
— Może jednak zmienisz zdanie? — Znów uśmiechnął się delikatnie. Annika zmieszała się. Z jednej strony nie chciała zrobić koledze przykrości, lubiła go, jednak z drugiej nie życzyła sobie jego obecności ze względu na swoje wspomnienia. Myśl, że mogłaby zostać sam na sam z prawie obcym mężczyzną przyprawiała ją o dreszcze. W jej głowie walczyły ze sobą te dwie dziewczyny.
Odwróciła wzrok. „Will jest przyjacielem Nicodema... Przez zaufanie i szacunek do niego nie zrobi mi niczego, co mogłoby sprawić przykrość mojemu bratu”, przekonywała samą siebie. „Jestem wystarczająco silna, by sobie z nim poradzić”.
— No dobrze — powiedziała w końcu, wzdychając. Z zewnątrz nie było widać, jak bardzo się niepokoiła. Zerknęła na zegarek na nadgarstku. — Dziś pracujemy po drugiej stronie Tamizy, pospiesz się. — Ruszyła korytarzem w prawo.
— Tak jest, proszę pani! — William zasalutował żartobliwie kobiecie i z radością poszedł za nią, pomachawszy Nicodemowi na pożegnanie.

***

Ulica, którą szedł, była dość zatłoczona, ale nie aż tak bardzo jak na przykład Regent Street o tej porze. Niezbyt mu się to podobało — musiał bardzo uważać, by nie zahaczyć o coś swoją kosą. Jedną z jej „cudownych” właściwości była możliwość przecięcia dowolnego, praktycznie każdego materiału. Musiał w dodatku pilnować jeszcze, by samemu nie dotknąć przypadkowych przechodniów. Dotyk czegoś, czego nie można zobaczyć, musiał być niezbyt przyjemnym doświadczeniem, a w tej chwili Nicodema nie mogli zobaczyć zwykli śmiertelnicy.
To Żniwiarzom bardzo ułatwiało pracę. Gdy chwytali do rąk swoje Kosy Śmierci, dla ludzi po prostu znikali z powierzchni Ziemi, rozpływali się w powietrzu, lecz bogowie byli w tym samym świecie, tyle że niedostrzegalni dla oczu przeciętnego człowieka. Wyjątkiem od tej reguły były istoty nadnaturalne i związani z nimi ludzie, czyli ci, którzy mieli na swoim ciele znak anioła lub demona. Przez to pospolici zjadacze chleba nie widzieli wariatów z kosami, piłami i nożami, którzy codziennie wysyłali tysiące dusz ludzi na tamten świat, a ci na łonie śmierci nie wytrzeszczali oczu ze zdumienia i strachu, kiedy zawisło nad nimi wszechmocne ostrze życia i śmierci. Nieświadomość ludzi o istnieniu shinigami oszczędzała Żniwiarzom tłumaczenia, kim są i jaki jest cel ich wizyty.
Nicodemowi znudziło się przeciskanie między masami ludzi. Skręcił w najbliższy zaułek, starannie wymiajając żwawą sześćdziesięciolatkę z dwiema wypchanymi po brzegi torbami i zapatrzoną w ekran swojego smartfona bogato ubraną młodą kobietę. Znalazł się między dwoma wysokimi budynkami mieszkalnymi. Stąd nie było daleko do miejsca, w którym umówił się z Arthurem.
Mężczyzna wskoczył na balustradę balkonu mieszkania na parterze, co nie wymagało od niego dużego wysiłku, a następnie odbił się od barierki i wylądował niemal bezdźwięcznie na krawędzi balkonu na trzecim piętrze naprzeciwległego budynku. Nadzwyczajną siłę, refleks i cały arsenał innych przydatnych umiejętności dała mu przemiana w Żniwiarza.
Wspinał się w górę w ten sposób, ale gdy zostały mu dwa piętra, by dostać się na dach, zawahał się na moment. W powietrzu wyczuł jakiś obcy, lecz dziwnie znajomy zapach. Nie duszącą, słodką woń Arthura, nie cynamonowy aromat Silvestra ani poznanych wcześniej demonów. To był silny, ostry zapach hiacyntów, lecz nie pamiętał, do kogo należał.
Skoczył. W locie przypomniał sobie, gdzie po raz pierwszy go poczuł — przed Natanaelem, gdy po raz pierwszy spotkał przyjaciół Christophera z piekła. Kiedy Amarensis przyprowadził Victoire, prawie pozwalając na jej porwanie.
Anielica.
Wylądował, a jego oczom ukazała się smukła kobieta o jasnozielonych przenikliwych oczach i kręconych półdługich włosach, ubrana w plisowaną spódniczkę i czerwony wełniany sweter. Wypielęgnowane dłonie położyła na biodrach i obojętnie przyglądała się niebu.
— Już myślałam, że nie przyjdziesz — odezwała się, uśmiechając się krzywo.

7 komentarzy:

  1. Witam, witam!
    Tak na razie tylko wpadam żeby powiedzieć, że nie zniknęłam
    Nie zabardzo mogę czytać rozdziały regularnie... A w sumie to tylko i wyłącznie moja wina, że nie do końca mi się chce robić coś innego poza spaniem...
    No cóż, przybywam w pokoju żebyś wiedziała, że nie zniknęłam ^^
    Mam nadzieję, że Wrocław cię natchnienie. Mnie osobiście wena nie dopisuje jakoś specjalnie chociaż w nim mieszkam XD
    No nic, jak przeczytam to pkwinnam znowu skomentować~

    OdpowiedzUsuń
  2. Wrocław piękne miasto, a to dzień przełomowy - Julianneth zamierza skomentować blog. :D Żartuję oczywiście z przełomowym dniem, zmiana ot co. Rozdział jak zwykle czyta się z przyjemnością, aż dziwię się, iż nie wydałaś jeszcze książki, bo to naprawdę literackie do granic. Przebiegłam tekst, zbyt zmęczona jestem by zagłębiać się i szukać błędów. Może nie chcę ich widzieć? Albo jest to na tyle perfekcyjne, że ich tam nie ma. ;) Gratulować, Kochana! Tak czy inaczej, UWIELBIAM TE POSTACIE TUTAJ! Ciekawe co zaplanowała anielica... Musisz tak trzymać w niepewności, nikczemna kreaturo? :D Wiesz, że Cię kocham .<3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh, aż taki Polsat ze mnie? Szczerze mówiąc, momenty, w których kończę rozdziały, są staannie wybierane :D Żebyś za wcześnie mnie nie opuściła.

      Książkę wydać zamierzam, przykładam się do jej napisania, ale teraz wolę skupić się na trylogii. Być może mój przyszły wydawca zgodzi się wydać opowiadanie, które tutaj piszę, jak książkę — byłabym najszczęśliwszym człowieczkiem pod słońcem! Czekam z utęsknieniem na dzień, kiedy dostanę maila od jakiegoś popularnego wydawnictwa, że moja książka jest już wydrukowana :') Kurczę, za bardzo się rozmarzyłam XD

      Zauważyłam, że błędów robię już coraz mniej — robię jednocześnie za autorkę i betę. Nie żeby sprawdzanie mi się nie podobało — w przyszłości chciałabym pracować w wydawnictwie jako korektorka lub edytorka, lubię to robić. Sprawdzę wszystko, byleby nie było to mojego autorstwa. Wiesz, ta samokrytyka mnie dobija ;-; Jakoś żadna beta, do której piszę maila, nie raczy mi odpowiedzieć, więc w ogóle nie mam pojęcia, czy list przeczytała. Strasznie mnie to denerwuje, bo nie wiem, czy mam szukać kolejnej, czy czekać na odpowiedź.

      Miło mi słyszeć, że pałasz do nich taką sympatią <3 Ja też mam sentyment do niektórych bohaterów tutaj — na przykład do Anthony'ego, Setha, Nicodema i Christophera (czy to nie dziwne, że moimi ulubionymi postaciami są mężczyźni, których sama jestem twórczynią?). Cóż... Pod koniec opowiadania będę płakać z Wami :'( Po pierwsze, bo skończę pisać LoS, po drugie, bo uświadomię sobie, że czas przemija, a trzecim powodem będzie śmierć Pewnej Osoby, która na zawsze będzie w moim serduszku :)

      Jesteś ciekawa? Cóż, ja też XD Niby wiem, co się stanie, ale jednak to nie jest jeszcze do końca pewne... W każdym razie zapraszam do zakładki „Kalendarium”, tam są daty planowanych postów, choć i nieplanowane pojawią się na 100% XD

      Ja również Cię kocham! Wszystkich was kocham mocno! <3 <3 <3

      Pozdrowionka!

      Usuń
  3. No i witam jeszcze raz ^^
    Tym razem rozdzialik przeczytany.
    To słodkie, że Victoire się o niego martwi <3

    Kilka literówek:
    "gdyby w końcu wypuścili cię z pracy w tej przeklętej Bibliotece i przydzielili di zespołu z piękną boginią śmieci." ~ cię, śmierci
    Jakoś nie wyobrażam sobie Anniki jako bogini śmieci XD

    "pilnować jeszcze, by samemunie dotknąć przypadkowych przechodniów." ~ zjadłaś spację

    "Nieświadomość ludzi o istbieniu shinigami oszczędzała Żniwiarzom tłumaczenia, kim są i jaki jest cel ich wizyty." ~ istnieniu

    Mam nadzieję, że Wrocław się podoba i ślę wenki ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, hej! :)
      Dziękuję bardzo za wypisanie błędów, za chwilę je poprawię. Ty tak bardzo dbasz o to, żeby było prawidłowo... Należą Ci się WIELKIE PODZIĘKOWANIA, więc dziękuję z całego mojego serduszka (o ile coś tam z niego zostało). Nie wiem, jak by Ci się odwdzięczyć. Gdybym mogła coś dla Ciebie zrobić, bardzo chętnie to zrobię :D Może wywiad jakiś czy coś, bo powoli kończą mi się tematy do Pogaduszek? Co o tym myślisz?

      Z Wrockiem zamierzam związać moją przyszłość, chcę tam studiować i mieszkać. Podoba mi się to pełne życia miasto, ja o mojej dziurze tak powiedzieć nie mogę :/ Poza tym wielkia miejscowość jest pełna ciekawych ludzi, pięknych parków, galerii, gdzie można osadzić akcję powieści... Cud miód :) Takie natchnione miejsce ^^

      Yay! Wena jest, aczkolwiek zdfowia jak na razie brak. Niby „grypa żołądkowa”, ale to nic takiego — po prostu wymioty dwa razy dziennie, senność i trzęsące się ręce. Dam radę, (chyba) nie umrę. Do wtorku muszę być zdrowa, bo wiesz, turniej szachowy i te sprawy :D

      Pozdrawiam! ^^

      Usuń
    2. Zdrowiej, zdrowiej!
      Grypa żołądkowa nie jest zbyt przyjemna :/ Miałam niewiele razy i raczej się z tego ciesze.

      Czuję się zaszczycona propozycją i z chęcią ją przyjmę ^^

      Dzięki Tobie, nagle zupełnie inaczej spojrzałam na Wrocław.
      Aż mi się zachciało wstawać o tej szóstej do szkoły...

      Zdrówka ;3

      Usuń
  4. Witam,
    ta reakcja Aniki na partnera bosko, Anthony to bardzo wkurza Victorie...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń