Strony

poniedziałek, 31 października 2016

Halloweenowy filler

Miłego Halloween życzą bohaterowie Life of Shinigami oraz Autorka!



W halloweenowy wieczór kładę się spać jak zwykle o dziesiątej i zasypiam szybko z powodu zmęczenia, jednak nie dane mi było długo pospać. Nie szłam ani na imprezę u Karoliny, ani na zbieranie cukierków z moją ośmioletnią siostrą. Jutro od rana czekało mnie zwiedzanie cmentarzy z rodziną, czego nie lubię.
Budzę się z bijącym mocno sercem w środku nocy. Przede mną fosforyzujące wskazówki zegara wskazują równo trzecią nad ranem. Jestem przestraszona, lecz sama nie pamiętam, czym. Musiał śnić mi się koszmar, inaczej nie obudziłabym się mokra od potu.
Sparaliżowana ze strachu nie potrafię się poruszyć. Czuję czyjąś obecność, odnoszę wrażenie, że ktoś na mnie patrzy, uważnie obserwuje moje reakcje.
Próbuję sobie przypomnieć sen. Był tam kot. I waż. Mimo że we śnie było ciemno, te dwie rzeczy byłam w stanie odróżnić. Kot wydawał z siebie ciche mrucznie, a skórę węża czułam palcami. Po dłuższej chwili skupienia przypominam sobie, że później kot podrapał mi twarz.
A co jeżeli ten kot mnie teraz obserwuje?
Zaczynam się naprawdę bać. Mam ochotę zawołać mamę lub tatę, ale oboje śpią głęboko na drugim końcu domu, a ja sama nie mogę się ruszyć — nawet nie potrafię otworzyć ust lub głębiej odetchnąć. Szeroko otwartymi oczami lustruję przestrzeń przede mną.
Niemy okrzyk przerażenia wymyka się z moich ust, kiedy zauważam przed sobą intensywnie zielone, przerażające kocie oczy, jednak nie widzę reszty ciała stworzenia. Do moich uszu dobiega ledwie słyszalny syk węża.
Czyżby mój koszmar właśnie stawał się jawą? Kot rozorze mi twarz pazurami przy akompaniamencie gadzich syków? Boże, nie!
Przez następną minutę wpatruję się skamieniała w ślepia monstrum, lecz nic się nie dzieje. Wąż syczy, a kot na mnie patrzy, jakby zastanawiał się, czy powinien mnie zjeść na kolację. Serce wciąż wali mi jak młotem, nie jestem w stanie nawet kiwnąć palcem. O wzywaniu jakiejkolwiek pomocy mogę co najwyżej pomarzyć.
Oczy zbliżają się do mojego łóżka. Kot jest zjawą? Nie wiem, czy gdyby się nią okazał, powinnam się cieszyć czy się bać. Ratunku!, krzyczę w myślach.
— Drrravelio... Drrravelio... — słyszę pomruk. — Wzywają cię... Pójdziesz?
Jeszcze przez chwilę nie mogę wykrztusić ani słowa, lecz w końcu wraca do mnie ta zdolność.
— Drrravelio... Czy pójdziesz?
— A... A mam jakiś wybór? — wyjąkuję z trudem.
— Możesz odmówić, ale ja wtedy i tak cię tam zabiorrrę, tylko w barrrdziej brrrutalny sssposób — wymrukuje kot.
— Kto mnie wzywa? Dokąd mam pójść? — wypytuję kota. — Czym ty właściwie jesteś?
— Od razu przeszliśmy na ty? — pyta z wyrzutem kot. — Jestem Arrralinalin, lecz mów mi Ali. Jestem jedynym encydesem w Europie Zachodniej, więc trrrochę szacunku, co?
Nie rozumiem części jego wypowiedzi. Co to, do ciężkiej cholery, jest encydes?
— Przepraszam... Czym?
— Encydesem. Sama zobaczysz w swoim czasie.
Zwierzę wskakuje mi na kołdrę. Jest bardzo lekkie i małe, ale zimne. Widzę je teraz wyraźniej, choć tylko w zarysie. Kontury kociego ciała są ostre, nie tak miękkie jak sierść mojego pupila. Oczy rzucają blask na pyszczek istoty.
— To jak?
— Dobrze, pójdę, ale jak...? — Nie dane mi jest dokończyć, ponieważ kot zaczyna przeraźliwie miauczeć. Ten dźwięk jest ogłuszający, zaciskam oczy, nie mogąc go znieść.
Nagle robi mi się zimno, a miauczenie niespodziewanie się urywa. Odważam się otworzyć oczy. Przed sobą widzę pyszczek kota, jednak jest jakiś dziwny. Ten ency-cośtam zamiast jedwabistej sierści ma suchą, zielonobrunatną skórę niczym wąż. To właściwie jedna wielka krzyżówka kota i węża. Ma rozdwojony na końcu język i duże zęby, w których niewątpliwie znajduje się trucizna. Między uszami ma niewielkie rogi, a jego pazury na łapach są długie i ostre. Lecz mimo wszystko wygląda ciekawie.
— To ona, Aralinalin? — słyszę kobiecy głos. Rozglądam się dookoła. Jestem w jakimś mieszkaniu, na kanapie. Jest mroczno — palą się jedynie świece na stole.
— Tak, pani — mruczy. — Poszła bez sssprzeciwu.
Chce mi się wymiotować.
— Gdzie ja jestem? — pytam na głos i podnoszę się do pozycji siedzącej.
— To ona, to naprawdę Dravelia! — Tym razem to radosny głos mężczyzny. Wydaje mi się znajomy. — Tym razem to na pewno Dravelia!
— Co...? — Ląduję w objęciach mężczyzny. Nawet nie zdążyłam przyjrzeć się jego twarzy.
— Tak bardzo chcieliśmy się z tobą spotkać, Drav! Dziękujemy, że przyszłaś!
— Przypominam o tym, kto ją tu ściągnął — odzywa się Ali. — Należy mi się jakieś podziękowanie.
— Przepraszam bardzo, ale ja nic nie rozumiem — mówię, ale mój głos tłumi ubranie przytulającej mnie osoby. Usłyszawszy to, mężczyzna przestał mnie dusić i spojrzał na mnie niebieskimi oczami ze zdziwieniem.
— No dobrze... Wiesz, jest taka jedna noc w roku, kiedy encydesy mogą przemieszczać się między światami. Zdarza się to właśnie między 31 października a 1 listopada. Wykorzystaliśmy tego tutaj Aralinalina, by przyniósł nam tutaj ciebie.
— Ale... Wrócę do domu, prawda? Do czego jestem wam potrzebna? — denerwuję się.
— Oczywiście, wrócisz tuż przed świtem — mówi siedząca na drugiej kanapie kobieta z dziewczynką i chłopcem na kolanach. Ta, na którą Ali powiedział „pani”. Nie wygląda na żadną wariatkę ani na psychopatkę. Sprawia wrażenie „dobrej cioci”. Obok niej siedzi jasnowłosa dwudziestoparolatka o zielono-żółtych tęczówkach. Za nią stoi brunet o tych samych oczach i jakiś dziwny facet w zbroi z siedemnastego wieku, a po drugiej stronie pokoju zauważam przystojnego mężczyznę, również ciemnowłosego, oraz nastoletniego blondyna. Kim oni wszyscy są?
— Pewnie zastanawiasz się, kim my jesteśmy — mówi ten facet, który mnie przytulał. — Ja jestem Seth Murray, jestem demonem z twojego opowiadania. Pamiętasz?
Mam mgliste wspomnienia. Tak, rzeczywiście piszę opowiadanie, w którym jednym z bohaterów jest demon, który nazywa się Seth Murray, ale żeby od razu podawać się za postać z mojej wyobraźni?
— Tamta kobieta z bliźniętami to Rilian Canavet, a ten Żniwiarz za nią to Nicodemus Vilnius. Blondynka jest jego siostrą. Facet w zbroi to Arthur Pennyfather, a tam są Anthony Horowitz i jego demon Silvester Moonrose.
— Ach tak... — Przypominam sobie. — Ale to naprawdę wy? Ci sami?
— Oczywiście, że to my — wzdycha niecierpliwie Anthony.
Rozglądam się jeszcze raz, lecz nie potrafię dostrzec Christophera i Victoire. Nie ma ich?
— Czyli jesteście bohaterami świata, który istnieje tylko w mojej wyobraźni — myślę głośno. — Ale to znaczy, że mam majaki. To wyobraźnia płata mi figle.
— Nie, nie, nie, źle się zrozumieliśmy — mówi Nicodem i podchodzi do mnie. Kuca obok mnie. — Wyobraźnia rządzi się swoimi prawami. To, co sobie wyobrazisz, istnieje w równoległym świecie, który jest jak najbardziej prawdziwy. Gdybyś wyobraziła sobie słonia, pojawiłby się tutaj, do czego cię nie namawiam, bo to mieszkanie dość trochę kosztuje.
Kiwam głową na znak, że zrozumiałam. Byłoby miło, gdybym już wróciła do domu, do mojego świata, do swojego łóżeczka.
— Mamy cztery godziny do wschodu słońca — oznajmia Nicodem. — Jesteś pewnie ciekawa naszego świata. Dzisiaj możesz być, kim tylko zechcesz. Mówiłaś, że marzysz o tym, by zostać Żniwiarzem.
— Naprawdę mogę? — pytam z nadzieją.
— To świat twojej wyobraźni, tu wszystko jest możliwe.
— W takim razie chcę, żebym stała się Żniwiarką!
Przez chwilę nic się nie dzieje, a potem — też nic.
— Zmieniło się coś?
— Tak, masz dwukolorowe tęczówki niczym prawdziwa Żniwiarka — odpowiada Annika. — Być może już jesteś boginią śmierci.
— Chcę tego spróbować. Chodźmy na dwór, Nicodem!
Wstaję i zataczam się jak pijana. Od upadku ratuje mnie Seth. Nie rozumiem, co się dzieje. Przecież nic nie piłam.
— Wszystko w porządku? — pyta motocyklista.
— Tak, już dobrze. Idziemy, Nico! — zarządzam. Wyrywam się z objęć Setha, lecz zanim robię kolejny krok, upadam na twarz.
To chyba nie są majaki, bo nie bolałoby tak bardzo. Szkoda, jestem pewna, że mój nos jest w opłakanym stanie.
Słyszę chichot Aliego.
— Z czego się tak cieszysz, głupi kocie? — warczę ze złością.
— Bo to taki halloweenowy żarcik. Cukierek albo psikus — mówi rozradowany. — Te podróże mają jeden haczyk: nie można chodzić w przeciągu dwudziestu czterech godzin od wejścia do tego świata.
— No nie — mówię, wściekła, że ten koteczek nie powiedział mi tego wcześniej. — Uduszę tę paskudę.
— Spokojnie, Dravelio. Możemy przecież pogadać — proponuje Silvester.
— No w sumie... — Przewracam się na plecy i siadam, krzyżując nogi. — O czym chcecie pogadać?
— Wiesz, Will musi pracować, ale chce ci przekazać jedną rzecz — mówi Nicodemus. — Prosi, żeby było więcej jego.
— Jest już wystarczająco — mówię.
Następna godzina mija nam na rozmowie o Żniwiarzach. Udzielali się wszyscy, a Arthur od czasu do czasu wyciągał jakiś stary aparat i robił zdjęcia. Nie mam bladego pojęcia, o co mogło mu z tym chodzić.
— Powinnaś się zbierrrać — mówi do mnie Ali.
— Dlaczego? — pytam. Godzinę temu Nico powiedział, że zostały nam cztery godziny do wschodu słońca.
— Tutaj czas płynie zupełnie inaczej — mówi encydes. — Jedna godzina w tym świecie może się rrrównać tygodniu lub sekundzie w twoim. Nie możemy rrryzykować, że przegapimy wschód słońca, bo będziesz zmuszona przeżyć tutaj rrrok.
— Nie mam nic przeciwko. — Wizja niewstawania do szkoły jest bardzo kusząca.
— Pomyśl o nas! Kto będzie publikował posty o naszych przygodach pod twoją nieobecność? — pyta racjonalnie Annika. 
Przyznaję jej rację. Myślę o Julii — na pewno będzie tęsknić, a kiedy w końcu wrócę, dostanę po głowie za to, że przez rok nie było rozdziału. Moja kochana.
— No dobrze, wracajmy. Fajnie było się z wami zobaczyć. Mam nadzieję, że kiedyś to powrórzymy.
Następnego ranka, obudziwszy się, przypomniałam sobie tę nocną przygodę, a na moje usta wpłynął uśmiech.

3 komentarze:

  1. Encydes - jak ja kocham ten moment, gdy widzę niezrozumiałe mi słowo w tekście i zamiast czytać dalej i wyczekiwać wyjaśnień, wklepuję w wyszukiwarkę, bo chcę wiedzieć, muszę. Tymczasem, wyskakują mi trzy dziwne pozycje, w dodatku zupełnie bez sensu i wtedy, w kolejnym zdaniu znajduję udowodnienie, że to tylko kolejny z ciekawych wymysłów autorki. ;) Połączenie kociamberka i węża uruchomiło moją wyobraźnię, nie powiem - sprytne! Także sposób wysławiania się, jak to nazwałaś, encydesa, jest indywidualny. Mam na myśli, że z uwzględnieniem mieszanki, przedłuża rrr lub sss. :D Szczególiki. <3 Poza tym, to spotkanie, niczym pogawędka przy herbacie. Cudowne, a jakby wszystkiego nie było za dość - element, który sprawia, że nie wszystko jest takie czyste, klarowne i osiągalne. Mianowicie, niemożność poruszania się po encydesowym świecie. :D Cóż za ironia losu, chciałoby się rzec. Lecz! Stara, Seth Cię przytulił! <3 O ile dobrze pamiętam, to On Ci się podobał. ;D Arthur jak na dziwaka przystało, przybrał postać Twej jaźni artystycznie ukierunkowanej ku sztuce fotografii i postanowił uwiecznić wszystko, pewnie powrzuca to później na jakieś między-wymiarowe twittery, albo raczej; yrettiwt'y. ;)
    Jak zwykle idzie się zanurzyć w lekkiej, zabarwionej na komediowo prozie. Nic przerażającego, jednakże bardzo efektowne, Kochanie. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż z ciekawości sprawdzę, co Ci wujek Google pokazał :D
      Starałam się z tymi szczegółami. Jeśli dobrze pójdzie, to pan Aralinalin pojawi się jeszcze kiedyś :D Nie obiecuję, że w Life of Shinigami, ale na 70% w Life of Demon. Czekaj cierpliwie.
      Wizję mnie jako Żniwiarza zachowam na razie dla siebie. Być może kiedyś, w innym fillerze...?
      Tak, tak! Seth mnie przytulił, Seth mnie kocha! W ogóle miała być jeszcze inna scena, jeśli chcesz wiedzieć, skontaktuj się ze mną, może choć w pewnym stopniu zdołam Ci pokazać, co siedzi w mojej głowie :D
      Arthur, mój rodak, mój zwariowany syneczek z zamierzchłych czasów — oczywiście, że musiał coś odziedziczyć po mamusi, padło na zainteresowania artysttyczne. Co ciekawe, kiedy tworzyłam jego postać, jeszcze nie miałam takiego bzika na punkcie fotografii :D
      Dziękuję, dziękuję, mój kochany wenatorze <3
      Pozdrowionka,
      Drav

      Usuń
  2. Witam,
    wspaniałe to połączenie kota z wężem, i ten sposób wymowny przedłużanie „r” czy „s”...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń