poniedziałek, 16 stycznia 2017

17. Dylematy demona

Dobry!
Aktualnie przechodzę kryzys. Dowiedziałam się też, czym jest dla mnie Life of Shinigami. Jest sensem życia. Dopóki go nie ukończę, nie mam prawa umrzeć.

Dravelia

17. Dylematy demona


— Tak w ogóle to gdzie jest Seth? Przecież to jego dom, prawda?
— Jest w pracy. Poza tym na codzień mieszka w innym miejscu.
Victoire pokiwała głową, nie odrywając wzroku od obrazka. Puzzle zawierające pięć tysięcy kawałków były dla niej nie lada wyzwaniem, zazwyczaj ledwie radziła sobie z pięćsetką. Nie miała cierpliwości do tego typu rozrywek. Sfrustrowana odłożyła na stół część, którą od minuty próbowała dopasować do już ułożonych puzzli.
— Gdzie on pracuje? — zaciekawiła się.
Christopher, pamiętając ostrzeżenie Nicodema o tym, że Żniwiarz wie wszystko, czego dowie się Victoire, zamierzał jej powiedzieć tylko to, co było konieczne. Dla dobra małego demonicznego społeczeństwa postanowił odpowiadać ogólnikowo, nie wdając się w szczegóły, żeby przez przypadek nie wyjawić czegoś, czego mógłby potem żałiwać.
— Jest szefem pewnej organizacji. Głównie siedzi w biurze — oznajmił lakonicznie.
— A ty kiedyś pacowałeś?
— Pracowałem, ale nie przez ostatnie sto lat. Nie było mi to do szczęścia potrzebne. — Nie dodał już, że był zbyt leniwy, jeśli chodziło o pracę, w której jedyną nagrodę stanowiły pieniądze; Christopher nie był materialistą, a przynajmniej tym usprawiedliwiał swoje niechcenie. Pieniądze mógł równie dobrze ukraść i pożywić się duszą pierwszego lepszego przechodnia. Inne potrzeby miał możliwość zaspokoić, kiedy miał kasę, ale nawet i bez tego dawał radę.
Wiszący na ścianie zegar wskazywał równo trzynastą, kiedy do domu Setha wszedł Anthony wraz z Silvestrem. Ich niespodziewane pojawienie się zaskoczyło Victoire, ale na Christopherze nie wywarło to tak dużego wrażenia. Silvester wspomniał, że wpadną z niezapowiedzianą wizytą.
— Cześć — przywitał się pogodnie Silvester. Ściągnął z nosa okulary i podczas gdy szmatką czyścił zaparowane szkła, posłał Victoire sympatyczny uśmiech. W czasie ich pierwszego spotkania nie wydał jej się ani przyjacielem, ani wrogiem. Wtedy zbyt skupiła się na nieprzyjemnym wrażeniu, które wywarł na niej jego pan, więc nie potrafiła ocenić demona.
Anthony zaszczycił ją tylko obojętnym spojrzeniem i położył na stole niebieską teczkę. Jego spojrzenie prześlizgnęło się po Christopherze, jakby w ogóle go nie zauważył. Christopher poczuł się nieswojo. Co z nim? Victoire spojrzała pytająco na teczkę, jakby spodziewała się, że ta nagle przemówi.
— Notatki ze szkoły — oznajmił.
— Dzięki — odpowiedziała. Była wdzięczna i zdziwiona, że to dla niej zrobił, chociaż nikt go o to nie prosił. Pomógł jej dobrowolnie czy Silvester o to zadbał? Ogarnął ją żal, że nie mogła sama pójść do szkoły. Nie chodziło tylko o edukację, bardziej o znajomych. Czuła się źle, kiedy długo nie widziała żadnej życzliwej twarzy. Wczoraj Jessica w ogóle nie przyszła do szkoły, ostatni raz widziały się w sobotę. Była zaniepokojona, bo przez ten czas nie dała ani znaku życia. Tęskniła za nią. — Działo się coś ciekawego?
— Nic wartego uwagi. — Chłopak usiadł na krześle obok i zdjął kurtkę, którą zaraz pochwycił Silvester i odwiesił na miejsce. Zielonooki popatrzył na składającą się z pięciu tysięcy kawałków układankę. Około trzysta puzzli było już ułożonych.
— Szkoda, że mnie tam nie było — powiedziała smutno.
— I nie wygląda na to, żebyś miała prędko wrócić do szkoły — stwierdził beznamiętnie Christopher. Victoire spojrzała na niego, zawiedziona i rozgniewana jednocześnie.
— Więc całe dnie będę spędzać w domu, zamknięta jak jakieś zwierzę? Nie ma mowy! To będzie dla mnie torturą! — zaprotestowała gwałtownie, jakby od tego miało zależeć jej życie.
Christopher założył ręce na piersi i zupełnie spokojnie spojrzał w jej ciskające błyskawice oczy.
— Victoire... — zaczął.
— Pozwól jej iść. — Za Victoire niespodziewanie wstawił się Anthony. Zaskoczył ją już drugi raz w ciągu dwóch minut. Wciąż nie do końca mu ufała, zaczęła więc zastanawiać się, jaki miał cel w pomaganiu jej. Christopher zmarszczył brwi i spojrzał pytająco na Silvestra, ale ten wzruszył tylko ramionami, dając demonowi do zrozumienia, że jego pan robi co chce, kiedy chce i gdzie chce, a on nie ma na to wpływu.
Anthony odchylił się do tyłu w krześle. Zauważył zdziwione spojrzenie Victoire, co sprawiło, że kącik jego ust niemal niedostrzegalnie się uniósł. Christopher, niezdecydowany, patrzył mu w oczy. Nie żeby nie ufał właścicielowi Silvestra, ale miał obawy co do tego pomysłu. Nikt nie mógł wiedzieć, co się stanie.
— Wiem, że nie jest bezpiecznie, ale ty będziesz przy niej czuwał, a ja i Silvester też nie pozwolimy, żeby stała jej się krzywda. Nie masz się o co martwić — przekonywał go spokojnie.
— Ale w szkole...
— Jesteś demonem, Amarensis, w dodatku nie byle jakim. Powinieneś mieć inne zmartwienia niż pojawienie się w szkole swojej pani — stwierdził, nie spuszczając wzroku z demona. — Poza tym nie powinieneś jej ograniczać.
Na sekundę w ciemnobłękitnych oczach demona pojawiły się różowe ogniki, które jednak zgasły tak szybko, jak się pojawiły. Zamyślił się. Powoli ogarniało go dziwne uczucie, ale nie było to znudzenie, którego doświadczał zazwyczaj po dwóch tygodniach po zawariu jakiegokolwiek paktu. Nie, na to uczucie składało się coś innego — niepokój o jego i Victoire przyszłość oraz... Mógł to nazwać zmęczeniem. Tak. Był zmęczony tym kontraktem zaledwie po kilku dniach, a czekało go takich dni jeszcze nie wiadomo ile.
Czy Victoire i Anthony wystawiali go na próbę? Takie odnosił wrażenie — że sprawdzają, co jest dla niego ważniejsze — szczęście czy bezpieczeństwo jego pani. Oczywiście, że na pierwszym miejscu stawiał jej bezpieczeństwo, bo cóż by dała jej chwila szczęścia, jeśli miałaby przypłacić to życiem swoim i jego? Młodzieniec jednak miał rację — nie mógł ograniczać Victoire, nawet w tak szlachetnym celu, jakim była ochrona jej życia. Christopher nie wiedział, jak wybrnąć z tego bagna.
Blondyn czekał cierpliwie na jego decyzję, stukając palcem w kolano. Miał nieodgadniony wyraz twarzy, nie można było stwierdzić ani dlaczego tak się poświęca dla Victoire, ani jak bardzo chce, by Christopher się zgodził. Anthony jakby czytał mu w myślach, bo powiedział:
— Zaręczam ci, że jej włos z głowy nie spadnie w naszym towarzystwie, a jeżeli cokolwiek jej się stanie, będziesz mógł rozszarpać mnie na kawałki.
— Obejdzie się bez tego — mruknął pod nosem czarnowłosy.
— I dobrze, bo Silvester potrzebowałby dużo czasu, żeby mnie poskładać później w całość, o ile wcześniej nie pożarłby mojej duszy — stwierdził. Lekkość, z jaką mówił o tym akcie, dziwiła Victoire. Nie bał się śmierci czy tylko udawał?
Moonrose pychnął tylko, ale nie powiedział nic na swoją obronę. W przeciwieństwie do Christophera nie miał w zwyczaju kłamać o sobie, skoro i Anthony, i Amarensis wiedzieli, do czego byłby zdolny.
— No dobrze — westchnął w końcu Christopher, czując, że za niedługo będzie tego żałować. Twarz Victoire ozdobił szczery uśmiech szczęścia, ledwie powstrzymała się od uściskania demona.


***

Nicodem zerknął na staromodny zegarek na łańcuszku, a następnie kolejny raz rozejrzał się po parku, w którym świeciło pustkami. Ciemna, spokojna tafla Serpentine prześwitywała spomiędzy pni bezlistnych, szarych drzew. Alejką szła blondwłosa kobieta z dalmatyńczykiem na smyczy, na jednej z ławek siedział żylasty, wysoki staruszek, który jednak nieźle się trzymał. Oprócz nich i Żniwiarza w Hyde Parku nie było nikogo, nigdzie nie można było dostrzec metalicznego blasku płyt zbroi Arthura. Spojrzał w górę. Przez gałęzie dębu widział skrawki pozbawionego koloru nieba i wiszące nisko deszczowe chmury. Małe stado wron, spłoszone szczeknięciem psa, poderwało się  górę z łopotem skrzydeł. Nicodem miał nadzieję, że kolega nie każe mu dłużej czekać, palce już zaczęły mu marznąć.
— Cześć, Nicoś!
Vilnius wzdrygnął się, słysząc to zdrobnienie za sobą. Nie usłyszał charakterystycznego chrzęszczącego dźwięku siedemnastowiecznej zbroi, nic więc dziwnego, że był zaskoczony. Arthyr w tym przebraniu rzucał się w oczy, ale w Londynie nic już nikogo nie dziwiło, bywali też bardziej oryginalni ludzie.
Odwrócił się do człowieka, który zirytował go, pozwalając sobie na takie określenie wzglęcem czarnowłosego. Nicodem potrzebował dłuższej chwili, by rozpoznać Arthura.
— Zgubiłeś swoją zbroję? — zdziwił się Żniwiarz. Pennyfather był ubrany w ciemny płaszcz i sprane dżinsy z wyblakłymi już, kolorowymi łatkami na kolanach, ale stopy nadal obute były w białe adidasy. Jednak nie zmienił się tylko jego ubiór. Przydługą grzywkę odgarnął w tył, ukazując całemu światu tęczówki, w których dominowała jasna, niemal jaskrawa zieleń, a żółtych plamek było zaledwie kilka. Na lewym policzku miał dość świeżą bliznę, jakby ktoś przejechał mu nożem po twarzy, ale wyszczerzył dwa rzędy ostrych zębów w szerokim, promiennym uśmiechu.
— A wiesz, jak trudno czyści się to cholerstwo z rdzy? — Zachichotał. — Nie śmiałbym zgubić nawet najmniejszej płytki. To podarunek od Janka Sobieskiego, dał mi to, gdy jechaliśmy pod Wiedeń.
— Co ci się stało w twarz, Arthur?
— Można powiedzieć, że podczas ćwiczeń komuś udało się mnie pociąć. — Znów zachichotał. — Miło, bo zwykle to ja spuszczałem im łomot.
— Wolę nie wnikać. Po co chciałeś się ze mną spotkać? — spytał Nicodem. Miał nadzieję, że białowłosy wyciągnął go z domu w konkretnym celu, nie lubił marnotrawstwa czasu.
— Powęszyłem tu i ówdzie i znalazłem coś, co powinno zaciekawić ciebie i twojego przyjaciela. — Arthur wszedł na brukowaną alejkę i zerknął na współpracownika. — Przejdziemy się?
Nicodem przewrócił oczami. Jak długo Arthur zamierzał jeszcze wystawiać jego cierpliwość na próbę, trzymając go w niepewności? Specjalnie się tu przyfatygował, choć równie dobrze mógł siedzieć teraz u siebie w domu i wgłębiać się w życie Thomasa St. Morrisa, korzystając z tych kilku godzin wolnego. Pokiwał głową na zgodę i mężczyźni ruszyli ścieżką, mając Serpentine po lewej stronie. Przez chwilę obaj milczeli, aż w końcu ciszę przerwał Arthur.
— Jak długo jesteś Żniwiarzem, Nicodem?
— Prawie pięć lat — odparł, zdziwiony jego pytaniem. — Do czego zmierzasz?
— Zmierzam do końca, Vilnius. Mam trzysta dziewięćdziesiąt cztery lata. Powinienem do samego końca pozostać w ojczyźnie — powiedział ze smutkiem. — Powinienem był pozbyć się tego zdrajcy Poniatowskiego, pomóc Czartoryskim i Tadkowi... Ale nie! Gdyby tylko nie wywalili mnie z kraju w dziewięćdziesiątym piątym, historia potoczyłaby się inaczej! — krzyknął w bliżej nieokreślonym kierunku. Kobieta z dalmatyńczykiem już opuściła park, a staruszek na ławce był za daleko, aby cokolwiek usłyszeć.
Nicodem odchrząknął.
— Chodziło mi raczej o...
— Do diabła, wiem, o co ci chodziło! — odezwał się Pennyfather niespodziewanie agresywnie, aż Nicodem podskoczył. Cieszył się, że park był niemal całkowicie pusty. On wyszedłby cało z konfrontacji z shinigamim, lecz zdecydowanie gorzej byłoby z osobami postronnymi. Ku jego zaskoczeniu, Arthur uśmiechnął się ciepło. Nicodema zadziwiał arsenał jego uśmiechów, od tych niebezpiecznych uśmiechów psychopaty po pełne szczęścia. — Przepraszam, Nicoś. Wracając do tematu, pewnie wiesz o Zakładkach Śmierci i czerwonych długopisach.
— Tak, wiem o nich, ale nie mam swoich. Will też nie, chociaż jest jakieś sto lat starszy ode mnie.
Białowłosy uśmiechnął si3ę szerzej. 
— Ich użytkowanie ma swoje ograniczenia, wiesz? — Po minie kolegi domyślił się, że nie wiedział. — Tak, pierwsze to ograniczenie wiekowe. Żeby dostać Zakładkę i prawo do zmieniania przyszłości ludzi, trzeba ukończyć sto pięćdziesiąt lat służby w jednym kraju. U mnie, w Polsce, panował inny system i tym sposobem po czterdzuestu czterech latach ciężkiej pracy dorobiłem się jednego i drugiego, ale niestety zostały w mojej ojczyźnie. Drugim zabezpieczeniem przed nadużywaniem ich mocy jest to, że Żniwiarze dostają do rąk Zakładkę, której mogą użyć w dowolnym momencie, ale długopis zostaje w depozycie w Wydziale Administracji, a żeby zmienić czyjąś przyszłość, trzeba mieć zgodę i być pod okiem kogoś z Administracji.
Nicodem zmarszczył brwi w zamyśleniu.
— Kto ci to powiedział?
— Nasz przełożony, Patrick Blacker.
— Nie wierzę, że spytałeś go o to z własnej ciekawości.
— Słusznie rozumujesz. Pan Murray poprosił mnie o sprawdzenie paru rzeczy.
Czarnowłosy poszukał w pamięci nazwiska Murray. Ach tak, Seth Murray, demon, którego poznał w sobotę. Wciąż nie zapamiętał wszystkich nazwisk braci i sióstr Christophera.
— To dziwne, że stałeś się jego agentem specjalnym ot tak. Shinigami nie bardzo lubią się z przedstawicielami jego rasy.
— Ty sam przyjaźnisz się z jednym z nich, więc skąd taka reakcja? — Rzucił mu zaciekawione spojrzenie.
Ze spowitego ciemnymi chmurami nieba zaczęły spadać pierwsze krople deszczu, a po chwili rozpadało się na dobre. „Powinienem był jednak wziąć parasol”, pomyślał Nicodem i zarzucił na głowę kaptur, podobnie jak drugi samobójca, lecz w przeciwieństwie do Pennyfathera nie zepsuł sobie z trudem ułożonej fryzury.
— Ja i Christopher to inny przypadek. Na początku za sobą nie przepadaliśmy. — Nie dodał już, w jakich okolicznościach się poznali. — Spodziewałem się, że nie polubisz się z demonami.
— Cóż, życie lubi zaskakiwać, Nicodem. — Uśmiechnął się tajemniczo i melancholijnie, westchnąwszy. — Pójdę już. Trzymaj się, młody. — Odwrócił się od Vilniusa.
— Dziękuję za wszystko, Arthur. Do zobaczenia wieczorem — pożegnał się Nicodem z lekkim uśmiechem.
Na bruku zaczęły tworzyć się kałuże, które shinigami w biegu przeskakiwał. Nie wyglądało na to, by ulewa miała się prędko skończyć. Po kilku chwilach poczuł klejące się do czoła kosmyki. Widoczność pogorszyła się, ale Nicodem zwinnie omijał uciekających z ulicy przechodniów i prawie na ślepo pokonywał przejścia dla pieszych.
Był usatysfakcjonowany. Wreszcie zdobył jakieś konkretne informacje, które mogły być pomocne przy ustalaniu tożsamości prześladowcy Christophera. Nieznajomy jeszcze Żniwiarz albo był z Administracji, albo miał wspólnika w tym wydziale, albo popełnił przestępstwo, kradnąc jedno z piór. Możliwym też było, że uciekł się do szantażu.
Dobiegł do mieszkania z uśmiechem na twarzy. Ledwie otworzył drzwi, poczuł na szyi ramiona siostry. Radość momentalnie z niego uleciała, zastąpiona niepokojem, bo jeżeli panna Vilnius zachowywała się w ten sposób, był pewny, że albo się martwiła, albi stało się coś złego. Nicodem położył dłoń na włosach bliźniaczki, by ją uspokoić.
— Wszystko w porządku?
Annika spojrzała na niego z wyrzutem, odsunęła się i chwyciła wiszący na kaloryferze ręcznik.
— Tak, ale nie wziąłeś telefonu, nawet nie napisałeś głupiej kartki, że wychodzisz. Martwiłam się. — Zaczęła wycierać bratu włosy, z których woda spływała na kark mężczyzny i kapała na ciemne panele.
— Przepraszam, zapomniałem — powiedział ze skruchą w głosie. — Spotkałem się z Arthurem.
— Nie przepadałeś za nim.
— To prawda — przytaknął, ściągając kurtkę. — Ale już zdążyłem go polubić. Jest... Nieprzeciętny, tak to ujmę. Dzisiaj zyskał mój szacunek. To co zrobił... Po prostu go podziwiam.


***

— Mogę cię o coś spytać?
Anthony spojrzał na Victoire przenikliwie, jakby wiedział, o czym myślała, po czym wrócił do układania puzzli. Mrok na dworze już zapadł, wieczór na zewnątrz był wietrzny, zimny i nieprzyjemny. Seth jeszcze nie wrócił do domu, a Silvester i Christopher rozmawiali w kuchni. Victoire siedziała skulona na kanapie w salonie z kubkiem kakao w dłoniach i obserwowała, jak Horowitz w skupieniu dopasowywuje do siebie fragmenty obrazka. Ułożył już dużo ponad połowę w zaledwie kilka godzin. Victoire podziwiała go za tę cierpliwość i zaangażowanie.
— Wiem, o co chcesz spytać, Scott. Nie musisz nawet otwierać ust, masz to zdanie wypisane na twarzy. Tak się składa, że mam swoje powody, by robić to, co robię i jako że jestem ci całkowicie obojętny, nie powinno cię to interesować.
— Nie jesteś mi obojętny. To ty sądzisz, że to właśnie czuję. Jeśli będziesz się tak zachowywać, to nie znajdziesz przyujaciół w naszej szkole — mruknęła i upiła kilka łyków ulubionego napoju.
Poczuł złość, ale nie dał po sobie poznać, że wyprowadziła go z równowagi. Spokojnie włożył jeden z puzzli w odpowiednie miejsce i dopiero wtedy zaszczycił ją chłodnym spojrzeniem.
— Nie potrzebuję ludzi. Ludzie są słabi, egoistyczni, pełni nienawiści, nieczuli, źli, podli, łatwo ich zmanipulować i przestraszyć. Ludzie zdradzają, a demony nie posunęłyby się do czegoś takiego. Dlatego wolę demony jako przyjaciół. Silvester w zupełności mi wystarcza, jak na razie.
— Potrzebujesz ludzi, Horowitz. Nikt nie będzie cię kochał tak jak drugi człowiek.
Chłopak odwrócił wzrok. Usiadł po turecku na kanapie i wziął do ręki kubek z herbatą. Zapach earl greya rozpływał się w powietrzu nad krawędzią naczynia. Milczał, pogrążony w myślach.
Victoire czuła się nieswojo. Gdzie się podział ten ironiczny chłopak, którym Anthony był w szkole? Odłożyła porcelanowy kubek po kakao na blat stołu i podciągnęła kolana pod brodę. Czuła się jak ten kubek — pusta i smutna. Brakowało jej Jessiki i rodziców. Nie było wiadomo, kiedy znów zobaczy się z matką i ojcem; mieli wrócić za tydzień, ale do tego czasu cała ta historia ze Żniwiarzem mogła się nie zakończyć, a wracanie do rodziny, którą kochała, było głupie — mogła narazuć ich na niebezpieczeństwo ze strony Żniwiarza.
— Masz rację, Scott — powiedział cicho Anthony. Wyprostowany niczym struna patrzył przed siebie w zamyśleniu. Już dawno nie dotykał go żaden człowiek, pozwalał na to tylko Silvestrowi. Nie pamiętał różnic między uściskiem demona a objęciami człowieka. Teraz potrzebował, by ktoś go przytulił. Jakikolwiek człowiek, mogła być nawet ta naiwna Scott. Jednak nie odezwał się ani słowem. „Seth powiedziałby teraz, że zmieniła mnie ta dziewczyna. Być moźe to i prawda, ale nie będę się nad tym zastanawiał teraz. Mam inne zmartwienia”.
Victoire nie odpowiedziała.

3 komentarze:

  1. Jestem zaskoczona. Długie zwlekanie z przeczytaniem rodziału sprawia, że autentycznie wypada mi z głowy Twój misterny kunszt pisarski, to z jaką łatwością, lub trudem, oddajesz bohaterów, którzy nabrali indywidualnych cech. W jaki sposób zaplatasz tę pajęczynę fikcji; relacje, powiązania, korelacje, koincydencje. Jestem zauroczona, bo twór nie traci ani trochę na subtelności poetyckiej; metafory, Scott poczuła się jak ten pusty kubek. Niedomówienia, pragnienia, słowem; życie. Tylko w świecie oblężonym przez demony i inne stworzenia... Nie z tego świata. Jak pisarka, która to tworzy. Przyznaj, że tylko wygladasz młodo, wiedźmo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, w rzeczywistości jestem cholernie stara. Piętnaście i pół roku to tak okropnie dużo... :D

      Dziękuję ślicznie za tak miłe słowa. Wiele dla mnie znaczą, a zwłaszcza te od Ciebie <3

      Usuń
  2. Hejeczka,
    super, chociaż coś się dowiedział o tym kto by mógł zaszkodzić Christopherowi...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń