poniedziałek, 30 stycznia 2017

18. Zabawa w kotka i myszkę

Dobry!
Ferie, ferie i po feriach dla Ślązaków. Było fajnie, ale bez szału. Wen sprzyja, jak na razie.
To już rozdział 18... Jak ten czas szybko leci. Powoli, powoli zbliżamy się do końca. A może jednak nie?
Byłabym wdzięczna za wszelkie opinie dotyczące rozdziału. Bo mi smutno.

Dravelia

Edit: W zakładce SONDA znajduje się ankieta na miniaturę walentynkową. Miło byłoby, gdyby jakaś dobra duszyczka zagłosowała żebym wiedziała, co mam napisać :)

18. Zabawa w kotka i myszkę


Śnieg padał gęsto już od samego rana, ozdabiając chodniki, dachy, parapety, drzewa i samochody białą puszystą kołdrą, która jednak wkrótce, kiedy przeszły po nich tysiące stóp londyńczyków, stała się szara i nieciekawa. Nawet przy dobrych chęciach i niesamowitych umiejętnościach nie można było ulepić śnieżki, a co dopiero całego bałwana.
Christopher nie lubił śniegu. Właściwie nie lubił niczego, co spadało z nieba. Najbardziej lubił chmurne, ale nie deszczowe dnie oraz noce, kiedy na nieboskłonie nie było ani jednego obłoku, lecz takie nie zdarzały się często w Londynie. Mógł wtedy do woli przyglądać się niebieskim konstelacjom. Nie raz i nie dwa moknął na chłodzie. Wprawdzie zimno mu nie przeszkadzało, ale krople spływające po jego ciele i mokre ubrania były dla niego nieprzyjemnym doznaniem.
Teraz siedział w budynku liceum Victoire, na parapecie z tyłu klasy i raz po raz zerkał na swoją panią. Była dziwnie spięta, jakby stresowała się jego obecnością. Przygryzała wargę, kurczowo ściskała długopis, oddychała płytko, niemal niezauważalnie, spoglądała w okno, by po chwili przenieść wzrok na chemiczkę.
Siedzący za nią Anthony był zamyślony. Mechanicznie rozwiązywał równania reakcji, podpierając dłonią policzek. Christopherowi trudno było rozgryźć, o czym myśli blondyn. W ogóle ten chłopak był trudny do zrozumienia, demon sądził, że nawet Silvester nie wie o nim wszystkiego, choć służył mu od ponad dziesięciu lat. Anthony, według Amarensisa, był aż nadto dojrzały jak na swój wiek. Czasem odnosił wrażenie, że pan Moonrose’a ma nie szesnaście, a trzydzieści lat, choć raczej niemożliwym było, by był to dorosły w ciele młodzieńca. Silvester był lojalny wobec swojego pana, nie mówił nic o Anthony’m, a Christopher o to nie pytał, bo i po co?
Silvester siedział w ostatniej ławce w środkowym rzędzie, huśtając się na krześle, znudzony lekcją. Od czasu do czasu spoglądał z niepokojem na Horowitza.
Rozbrzmiał upragniony przez uczniów dzwonek. Kilka osób, zerwawszy się z miejsc, spakowało się pospiesznie i wybiegło z klasy, ale zdecydowanie większa część grupy w spokoju, ale z uśmiechami na twarzach pochowała podręczniki do plecaków i toreb, po czym wyszła na korytarz. Christopher również wstali, nie spuszczając z oczu Victoire i Anthony’ego. Demony wyszły na końcu, niezauważone przez nikogo.
Ich właściciele przystanęli pod ścianą. Blondynka z niepokojem rozglądała się po zatłoczonym korytarzu w poszukiwaniu Amarensisa, a Horowitz, poprawiwszy torbę na ramieniu, odpisywał na wiadomość, zerkając raz na jakiś czas na podopieczną Christophera.
— Uwierz, że on nie ośmieli się ciebie opuścić. Jesteś dla niego zbyt ważna. Nie spuszcza cię z oka — powiedział do niej.
— Skąd wiesz — spytała podejrzliwie.
— Bo Christopher jest tym, kim jest. Taka już ich natura. — Wsunął smartfon do kieszeni. — Mamy teraz zajęcia kulinarne. Chodź.
Victoire jeszcze raz omiotła spojrzeniem hol i poszła za blondynem, jednak jej niepokój nie zmalał.

***

— No więc? — Niski i dość szeroki Żniwiarz patrzył wyczekująco w zielono-żółte oczy Nicodemusa. — Jak się sprawuje Pennyfather?
— Bardzo dobrze, nie mam z nim większych problemów. — Czarnowłosy wzruszył ramionami. Nie chciał wpakować Arthura w kłopoty z powodu jego niecodziennego zainteresowania demonem, poza tym zdobył ważne dla Vilniusa informacje. Nie chciał również okłamać przełożonego. — Czasem znikał, bo wzywało go piękno.
— Piękno? — zdziwił się Patrick Blacker, unosząc wysoko krzaczaste brwi. Zauważył cierpiętniczą minę Nicodema pod tytułem „Błagam, nie każ mi tego opisywać”. — Dobra, nie wnikam.
— Dzięki za zrozumienie. — Na twarzy młodszego shinigamiego odmalowała się ulga. — Słuchaj, mam jeszcze... — zawahał się, przypominając sobie, że o Zakładkach powiedział Arthurowi właśnie ten dowcipny facet z Zarządu Kontroli Żniwiarzy. — Nieważne. — Nicodem uśmiechnął się do Blackera i wstał z fotela. — Pójdę już, muszę znaleźć Annie.
— Pozdrów ją ode mnie. — Szef z uśmiechem pomachał mu na pożegnanie, kiedy Zbieracz zamykał drzwi.
Korytarz był niezbyt szeroki, ale długi i jasny, a co kilkanaście kroków w białej ścianie znajdowały się drewniane drzwi prowadzące do gabinetów przełożonych Żniwiarzy z Wydziału Zbieraczy. Vilnius skierował swoje kroki w prawo, ku większemu holowi, ale zatrzymał się kilka metrów przed skrzyżowaniem i oparł się o ścianę przed drzwiami opatrzonymi nazwiskiem Natalie Whitehall, za którymi znajdowała się jego bliźniaczka. Jakimś trafem oboje mieli innych szefów, choć dla Anniki może to i lepiej. Patrick bywał bardzo bezpośredni, nawet zbyt często. Na korytarzu i w holu kręcili się różni Żniwiarze: ci zarządzający brytyjskim oddziałem bogów śmierci, działający w terenie samobójcy z Wydziału Zbieraczy Dusz, odpowiedzialne za akta i dokumenty osoby z Wydziału Administracji, archiwiści z Biblioteki Shinigami, oraz bogowie śmierci z Wydziału Personalnego, którzy pomagali w pozostałych wydziałach. Kątem oka Nicodem zauważył spieszącego się gdzieś Willa.
— Właśnie o panu myślałem, panie Vilnius — rozległ się głos młodej osoby w białym garniturze. Austin Fasthove uśmiechnął się do Nicodema, chowając dłonie za plecami. — Możemy porozmawiać w moim gabinecie?
Nicodemus wciąż nie mógł przyjąć do wiadomości, że ten dwunastoletni młodzienie jest w rzeczywistości starszy stażem. Niektóre ludzkie cechy wciąż zostały w umyśle Żniwiarza. Austin patrzył na niego wyczekująco. Jasne i przenikliwe limonkowe oczy kontrastowały z jego opaloną od południowego słońca skórą. Krótkie włosy koloru miedzi nie opadały na lekko zmarszczone czoło, co pozwalało pod,iwiać dziecięcą jeszcze, ale chudą twar, księcia. Był wysoki i kościsty jak na swój wiek, lecz to nie ujmowało mu swoistego uroku. Mimo swojej fizyczności był uprzejmy, dojrzały i wyrafinowany, co z pewnością zawstydziłoby niejednego z dorosłych shinigamich. Z jego postawy dało się wyczytać, że lubił mieć władzę.
Czarnowłosy zerknął na drzwi.
— Czekam na siostrę, więc...
— Och, nie martw się, Annikę czeka jeszcze pogadanka na temat Spearsa — zachichotał Austin i ruszył w stronę własnego gabinetu. Nic nierozumiejący Nicodem poszedł za nim. Skoro i tak musiałby jeszcze długo czekać na bliźniaczkę, równie dobrze mógł spędzić ten czas na rozmowie z drugim Żniwiarzem. — Jesteś najlepszym Zbieraczem, nieprawdaż?
Nicodem skrzywił się. Nie lubił słyszeć pochwał pod swoim adresem; jeśli chodziło o pracę, był perfekcjonistą i, jego zdaniem, nie osiągnął jeszcze tego co obrał sobie za cel.
— Lubię tę pracę — odparł wymijająco.
— I do tego skromny. A może... — Austin otworzył drzwi gabinetu wykonane z ciemnego drewna. Przypatrzył się badawczo Vilniusowi. — Jesteś dla siebie zbyt surowy?
Dwunastolatek puścił go przodem. Gabinet był idealnie wysprzątany, blat szklanego biurka prawie całkowicie pusty. Wyłożone hebanową boazerią ściany kontrastowały z jasną wykładziną na podłodze i białym obiciem dwóch wygodnych krzeseł. W pokoju znajdował się także regał z wiekowymi tomami i segregatorami z raportami. Jedyną ozdobą tego ascetycznego wnętrza był wiszący na jednej ze ścian żelazny, stary miecz. Wyglądał na dawno nieużywany, ale nie było na nim ani śladu rdzy.
— Nie sądzę.
Fasthove gestem nakazał mu usiąść, a sam niespokojnie chodził po gabinecie, jakby coś go gryzło. Marszczył brwi i przygryzał dolną wargę w zamyśleniu.
— Też kiedyś pracowałem w Wydziale Zbieraczy. Wtedy to nie była taka fajna robota jak teraz. Ludzie ginęli od głodu, zarazy, wojny albo z przepracowania. Dziś jest o wiele ciekawiej, śmiertelnicy wymyślają coraz dziwniejsze sposoby likwidowania siebie nawzajem, nie uważasz?
— Owszem, interesująca robota, ale czasem bywa nieprzyjemnie. No i stajemy się przez to mniej wrażliwi na ludzką krzywdę — powiedział Nicodemus.
— Swego czasu też byłem najlepszym Zbieraczem i spójrz, jak skończyłem. — Szerokim gestem ogarnął pokój. — Awansowałem do Zarządu. W zamian za ciężką, ale aktywną pracę dostałem wysoki stołek i tysiące nudnych papierów. — Austin uśmiechnął się szeroko. — Dobrze ci radzę, przystopuj trochę z tą pracowitością, bo resztę swojej żniwiarskiej kary spędzisz za biurkiem.
Nicodem, nie wiedząc, co odpowiedzieć, tylko uśmiechnął się do rozmówcy i pokiwał głową.
— Postaram się. — Zaczynał lubić tego chłopca, był miły i sympatyczny, ale czarnowłosy nie zapominał, że pozory mogą mylić. — Jak długo jesteś Żniwiarzem?
— Pięćset sześćdziesiąt lat. Zginąłem dwudziestego dziewiątego maja w tysiąc czterysta pięćdziesiątym trzecim roku od tego miecza — wskazał głową na broń. — Przyjemnie nie było, ale alternatywa była zdecydowanie gorsza i bardziej haniebna. Zmieniłem personalia i jako książę przybyłem do Brytanii.
— Czyli za życia wcale nie byłeś księciem, tak? — zdziwił się jego rozmówca.
Austin powoli okrążył biurko i zasiadł za blatem. Chwycił w dłonie pióro Parkera i bawiąc się nim, odpowiedział:
— Właśnie tak. Jeśli potrafi się kłamać i udawać, można każdemu wcisnąć taki kit. Brytyjscy Żniwiarze kupili tę bajkę. Nikomu nie chciało się sprowadzać moich akt z zagranicy, uwierzyli mi na słowo. — Na chwilę przestał obracać pisakiem i poważnie spojrzał w oczy Nicodema. — Jesteś pierwszą osobą, która poznała tę historię. Jak dotąd jeszcze nigdy nie byłem tak szczery wobec kogokolwiek.
— To nasze trzecie spotkanie. Naprawdę aż tak mi ufasz? — spytał czarnowłosy, zastanawiając się, jaki Austin miał w tym cel. Chyba nie mówił mu tego na darmo. Być może „zaufał” mu po to tylko, by wyciągnąć z Vilniusa jakieś potrzebne mu informacje?
— Wzbudziłeś moje zainteresowanie i zaufanie. Krąży n rzykład plotka, że zadajes, się z demonami. To prawda? — W jego głosie słychać było autentyczną ciekawość.
— Tak, to prawda — odparł lakonicznie Vilnius, nie zamierzając wdawać się w szczegóły swojej relacji z Christopherem. Sama znajomość z nim była krzywo postrzegana przez innych Żniwiarzy, a co dopiero przyjazne stosunki. Shinigami uważali demony za szkodniki, których istnienie tylko dodawało im roboty.
— Dlaczego się z nim kolegujesz?

***

Dzwonek oznajmił koniec zajęć dla Victoire i jej klasy. Uczniowie spiesznie sprzątali stanowiska i wychodzili z sali kulinarnej, spragnieni wolności czwartkowego popołudnia. W przeciwieństwie do rówieśników Anthony’ego i Victoire nie gonił czas, więc wkrótce zostali sami z demonami w sali, bo i nauczycielka zniknęła gdzieś na zapleczu. Silvester i Christopher, czekając na swoich właścieli, stali przy oknie i obserwowali wylewający się z trzewi budynku tłum młodych ludzi. Christopher w zamyśleniu zmierzwił włosy.
Chciał, aby ten dzień dobiegł już końca i mógł odpocząć, patrząc na głęboko śpiącą Victoire. Był zmęczony. Już od dawna nie korzystał tak intensywnie ze swojej umiejętności manipulacji ludźmi. Przez ostatnie siedem godzin używał jej używał jej nieprzerwanie wobec co najmniej dwudziestu kilku osób jednocześnie. Było to wyczerpujące psychicznie, ale wiedział, że nie mógł pozwolić sobie na utratę czujności.
Przymknął oczy. Słyszał oddechy nastolatków i drugiego demona, ciche brzęczenie układanych w szufladzie sztućców i dochodzące z zewnątrz głosy uczniów. Rozluźnił spięte mięśnie, wziął głęboki oddech. Nie lubił gdy wywierano na nim presję, a sytuacja, w jakiej potawił go wróg, była aż nadto stresująca.
— Co ty robisz? — spytał Anthony. Był przestraszony. Zarówno Christopher, jak i Silvester jak na zawołanie obrócili się w ich stronę. To, co zobaczył Amarensis, zmroziło mu krew w żyłach.
Victoire stała z dziwnym, jakby obcym wyrazem oczu, przyglądając się trzymanemu w dłoni szerokiemu nożu. Ostry czubek błyszczącego stalowego narzędzia był skierowany w miejsce nieco po lewej stronie klatki piersiowej, tam gdzie znajdowało się bijące normalnym rytmem serce dziewczyny.
Christopher zaklął w myślach. Jak mógł do tego dopuścić? I dlaczego nie miał poczucia, że coś jej grozi? Co było nie tak?
— Victoire, odłóż ten nóż, proszę. — Horowitz jako pierwszy odzyskał zimną krew. Blondynka nie posłuchała, spojrzała jedynie na chłopaka gniewnie. W jej szarobłękitnych, pociemniałych oczach czaił się niepokojący, dziki błysk. — Zrobisz sobie krzywdę.
Brak reakcji ze strony dziewczyny zaniepokoił Christophera. Co ona kombinowała? Jeżeli jej celem było wyprowadzenie go z równowagi, mogła sobie pogratulować, bo wyszło jej to pierwszorzędnie. Co dziwne, demon nie wyczuwał od niej żadynych emocji. Zero strachu, satysfakcji, zdziwienia, złości, czegokolwiek. Jakby wyprano ją z uczuć. Nie miał pojęcia, co się działo z jego panią.
— Victoire... — szepnął, zwracając na siebie uwagę swojej pani. Chciał biec do niej, pomóc jej w jakikolwiek sposób, chciał, by nie robiła sobie ani nikomu innemu żadnej krzywdy, ale Silvester powstrzymał go.
Niespodziewanie ciało Anthony’ego zesztywniało, jakby chłopak stracił nad sobą panowanie. Z trudem utrzymywał się w pionie, stał niepewnie na nogach. Silvester drgnął, ale nie zrobił nawet kroku, by pomóc swojemu panu, uważnie obserwował sytuację między nastolatkami.
Victoire wstrząsnęły drgawki, Christopher chciał podejść, chciał zrobić cokolwiek, by stała się znów tą dawną, impulsywną i niezdecydowaną dziewczyną. Moonrose powtórnie powstrzymał go, zdecydowanie zaciskając dłoń na ramieniu demona.
— On nad tym panuje, Chris. Zaufaj mu — powiedział, nie odrywając wzroku od swojego pana. Cheistopher bezsilnie patrzył, jak Victoire drżała, a po chwili, trzęsąc się, upuściła nóż. Z metalicznym brzękiem dotknął podłogi.
Victoire jeszcze przez kilkanaście sekund była nieobecna duchem, a potem wszystko skończyło się tak szybko, jak się rozpoczęło. Cała ta sytuacja trwała nieco ponad minutę. Roztrzęsiona blondynka oparła się o blat, nie rozumiejąc, co się przed chwilą stało. Anthony głęboko zaczerpnął powietrza i z obawą spojrzał na dziewczynę. Widząc ją całą i zdrową, uspokoił się nieco.
Christopher szybkim krokiem pokonał kilka metrów, dzielące go od pani. Była zagubiona, oddychała ciężko, zastanawiając się nad powodem swojego stanu.
— Panienko? — Jego głos był miękki, ale pełen niepokoju. Bardzo się starał, by nie zadrżał, kiedy do niej mówił. — Victoire... Już wszystko dobrze.
— Co się stało?
— Nie pamiętasz?
Pokręciła głową w momencie, kiedy do sali kulinarnej wpadł zdyszany, spanikowany Harry Pevensie. Wychowawca uczniów i nauczyciel historii rozejrzał się po okolicy.
— Spóźniłeś się, przedstawienie już skończone — powiedział kpiąco Horowitz, choć serce biło mu szybciej niż zwykle.
Christopher tłumił w sobie wściekłość. Wyglądało na to, że próba samobójstwa nie wyszła z inicjatywy blondynki. Nie zrobiłaby czegoś tak głupiego, to nie było w jej stylu. Wniosek mógł być tylko jeden. Do życia Scott znów mieszał się nieznany czynnik w postaci shinigamiego. Jednak nie tylko to gniewało demona. Żniwiarz bawił się z nim w kotka i myszkę. Gdyby Victoire się zabiła własnoręcznie, nawet nie przemyślawszy tego aktu, stałaby się boginią śmierci, co nie bardzo mu się podobało. Byłby usidlony na kilkaset lat wśród rasy, której z całego serca nie lubił; prędzej czy później znalazłby go u boku Żniwiarki Victoire Scott.
Z kieszeni dżinsów wydobył telefon i wybrał numer przyjaciela. Przyłożył aparat do ucha i czekał.

***

— Dlaczego się z nim kolegujesz?
— Regulamin nie zabrania kontaktu z demonami, mówi tylko, że shinigami mają być neutralni między piekłem a niebem. Tak się składa, że nie wchodzimy sobie nawzajem w drogę. Poza tym jestem mu coś winien. I lepiej mieć w nim przyjaciela niż wroga — odpowiedział Nicodem po krótkim namyśle.
— Demony nie mogą zawierać przyjaźni — powiedział ostro Austin.
— Wiem, jednak... Moje relacje z nim są dość skomplikowane, trudno je wytłumaczyć — odparł, zmarszczywszy czoło. — A ty czemu ich nie lubisz?
— A który normalny Żniwiarz ich lubi? — warknął. — Ilekroć któryś z nich się pożywia, nasza praca się wydłuża, trzeba uzupełniać setki formularzy i akt. Uwierz mi, że nie jest to przyjemne. Nie płacą mi za nadgodziny.
Vilniusowi wydawało się, że Fasthove nie mówi całej prawdy. Był pewien, że chowa do demonów osobistą urazę, jakby pośrednio z ich powodu odebrał sobie życie, ale nie mógł mieć pewności co do tego. Przyjacielowi demona było przykro, że Austin tak negatywnie postrzegał tę rasę, nie poznawszy Christophera. W przeciwieństwie do większości swoich braci z Gehenny miał zasady, których bezwzględnie przestrzegał.
— Porozmawiajmy o czymś innym. Na przykład o twojej siostrze.
— Co cię tak ciekawi w Annice? — spytał Nicodem. Spiął się, gdy temat ich rozmowy zszedł na blondynkę, była jego czułym punktem. Jako starszy brat czuł się w obowiązku ją chronić.
— Jest druga, niedużo ją przewyższasz. Jest kobieca i delikatna, a jednocześnie silna i niezależna. Pewnie nie tylko mnie zaciekawiła.
„Wydaje ci się”, pomyślał Nicodem. Taką osobę grała, ale jej prawdziwy charakter znał tylko bliźniak. Prawdę mówiąc, potrzebowała go na każdym etapie życia. Zastanawiał się, co będzie, jeżeli w końcu ich drogi się rozejdą.
Rozległ się dzwonek telefonu Vilniusa. Zerknął na wyświetlacz i, zobaczywszy znany numer, odrzucił połączenie. Był świadom tego, że shinigami mają nie najgorszy słuch.
— Przepraszam cię, Austin, powinienem już iść. Dokończymy naszą rozmowę innym razem. — Uśmiechnął się przepraszająco do chłopca, pożegnał się i wyszedł.
Kiedy znalazł się wystarczająco daleko od gabinetu Fasthove’a, zupełnie sam na korytarzu, oddzwonił do Christophera. Demon odebrał już po pierwszym sygnale.
— Jesteś sam? — spytał Amarensis, zapominając o powitaniu. — I czy skończyłeś już pracę?
— Tak i tak. O co chodzi? — Wyczuł nutkę niepokoju w jego głosie.
— Przyjdź jak najszybciej do Natanaela. Weź ze sobą Annikę, Willa i tego dziwaka. — Rozłączył się.
„Jaki lakoniczny”, Nicodem prychnął cicho. Zaraz też zaczął się głowić, co mogło tak przestraszyć zwykle spokojnego demona.

3 komentarze:

  1. Kolejny rodział co złapał za gardziel i nie puścił, póki ostatniego tchu nie oddałam, spojrzawszy na kropkę wieńczącą skupisko perfekcji. Austin! Wreszcie Go czuję, lecz... Jest swoisty, obh był przy tym równie wyjątkowy co reszta. Nie kojarzę Go jednak z wcześniejszych rozdziałów - których nie pamiętam, bo moja pamięć ssie. - jak wiemy. :D Niemniej, jestem uraczona, jak kawałkiem najwyśmienitszego ciasta, niczym najlepszą herbatą. Prawie tak uraczona, jak moim ukochanym tiramisu. Prawie? Bo za mało! Choć, rozdziały są relatywnie dłuższe. Cóż, Weny Ci życzę, mały smrodzie. :) Ta akcja ze Scott była naprawdę dobra, tajemnicza, niespodziewana. Żal mi tylko Christopera... Nikt się nad Nim nie ulituje, a On taki zmęczony. :c Tuliłabym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyjedziemy do ciebie całą ekipą, będziesz mogła go wyściskać za wsze czasy :D

      Prawdę mówiąc, nie spodziewałam się, że ktokolwiek Austina polubi. Ja sama uważam, że to kurdupel, tyle że stary kurdupel. Patrzy na mnie teraz, jakby chciał mnie pociachać swoją kosą. Pojawił się już ze dwa razy, na samym początku. Pamiętam, że na pewno był w poście pt. „Księgi nie kłamią”.

      Dziękuję za komplementy. Cóż ja ci poradzę, że to całe Life of Supernaturals ma mieć koło 90 rozdziałów i epilogi? No muszę krótko, co za długo, to niezdrowo :P Akcja z Victoire w pierwotnej wersji nie miała mieć miejsca, sama uważam, że ten opis sytuacji średnio mi wyszedł. Ale ja to autor, Ty patrzysz z perspektywy czytelnika. I chwała Ci za to. Gdybyś była mną, byłoby gorzej :P

      Pozdrowionka i buziaki ode mnie i Chrisa! :* :* :*

      Usuń
  2. Hejeczka,
    fantastycznie, o tak nie przepracowuj się bo będziesz siedział za biurkiem i przeglądał papierki, ale co zaniepokoiło Christophera...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń